EagleTac M2XC4 - Neutral
: środa 09 gru 2009, 19:31
Każdy, kto spędził trochę czasu na forum, na pewno kojarzy marki takie jak Fenix, Jetbeam czy Nitecore. Od lat produkują świetne wykonane, niezawodne i przemyślane konstrukcje. Są jednak firmy, których staż w latarkowej branży jest nieco krótszy, niemniej również zajmują się produkcją „wysokiej klasy” latarek. Taką firmą jest między innymi Eagletac. Mimo, że sama marka, jak i polityka firmy, otoczona jest pewnego rodzaju aureolą niejasności, to latarki mają dość ciekawe ...i pod pewnymi względami zostawiają konkurencję w tyle.
Chciałbym opisać jedną z flagowych latarek EagleTac, czyli model M2XC4, należący do „najwyższej” serii - Military. Jest to dość ciekawy sprzęt, głównie za sprawą mocy, jaką oferuje.
Na początek trochę suchych danych:
Emiter: 3x CREE XR-E Q3 5A (barwa neutralna 4000-4500K)
Zasilanie: 2x18650 lub 4xCR123A (maksymalne napięcie wejściowe to 13V)
Tryby: 33 - 125 - 300 - 665 lumenów (+ strobo)
Czas pracy: 55 - 12.5 - 4.5 - 1.5 godz. (dla 2x18650)
Wymiary: głowica 61mm, korpus 40x26mm, długość 157mm
Waga: 395 g (bez baterii, waga pierwszej rewizji „MK-I”)
Powłoka: HAIII
Jak widać mamy spory kawał latarki. I rzeczywiście czuć ją w dłoni . Eagletac M2XC4 występuje też w wersji z diodami CREE XR-E R2 oraz ma rodzeństwo w postaci M2C4 (na diodzie SSC P7) i M2SC4 (CREE M-CE w wariancie chłodnym i neutralnym). Jako, że posiadam również wersję z dioda SSC P7-D, pojawi się kilka wtrąceń na jej temat.
Zawartość pudełka
Latarkę otrzymujemy w kartonowym opakowaniu, wypełnionym w środku pianką polietylenową. W skład dodatków wchodzą: pokrowiec (zapinany na zamek i rzep), smycz, tulejki dla baterii CR123A, włącznik z oringiem oraz instrukcja obsługi. Wyposażenie raczej ubogie, ale latarkę można nabyć również w wersjach „kit”, które oferują na przykład kolorowe filtry i dyfuzor.
Budowa zewnętrzna
Latarka ma dość nietypowy kształt. O ile głowica jest w miarę standardowa, to reszta korpusu już nie bardzo. Kształt ten wynika z przystosowania latarki do zasilania z dwóch akumulatorów 18650 ułożonych obok siebie. Zamiast dość długiej cienkiej rurki, mamy nieco grubszą “prostokątną”. Wprawdzie walory estetyczne są sprawą indywidualną, ale oryginalności modelowi M2XC4 odmówić nie można.
O ile chwyt jest całkiem wygodny i pewny, to sam korpus mógłby być trochę dłuższy. Osoby o dużych dłoniach, będą odczuwały wystające elementy znajdujące się na końcu. Zwłaszcza po zainstalowaniu włącznika. Na głowicy przykręcony jest krenelowany pierścień ze stali nierdzewnej, który można odkręcić i zastąpić filtrami lub dyfuzorem (o ile ktoś się w takowe zaopatrzy). W dolnej części głowicy znajduje się pierścień służący do zmiany trybów. Wykonany jest z tworzywa, które w dotyku przypomina gumę, jednak jest twarde jak typowy plastik. Pierścień obraca się dość gładko i nie trzeba angażować drugiej ręki do zmiany trybów, kciuk wystarczy (przy chwycie dolnym). Latarka bez zainstalowanego włącznika, potrafi stać pionowo … i dzięki niewielkiej wysokości, oraz płaskiej metalowej podstawie robi to całkiem pewnie.
W zestawie jest również włącznik mechaniczny, który możemy zainstalować, bądź używać latarki bez niego (sterując tylko samym pierścieniem), ale więcej o tym w dalszej części.
Latarka jest dość ciężka. Sama głowica waży ponad 300g. Można więc przyjąć, że problemów z chłodzeniem diod nie będzie.
Gwint na korpusie jest standardowy. Równo nacięty, z powłoką anodową, przesmarowany. Obraca się całkiem gładko, bez żadnych chropowatości i zgrzytów. Nic dodać, nic ująć.
Ogólnie latarka wykonana jest całkiem ładnie. Mam jednak pewne wątpliwości, co do trwałości powłoki (wg specyfikacji jest to HAIII). Wprawdzie brak jest jakichkolwiek jej wad w przypadku obu latarek z serii “M2” jakie posiadam, jednak anodowanie z wyglądu i dotyku jest praktycznie takie samo, jak w innej latarce EagleTac, którą posiadam (model P100C2), a tam już zdążyło się pojawić kilka odprysków.
Jak już wspomniałem, latarka jest dość masywna i rozmiary ma też słuszne. Poniżej w towarzystwie kilku mniejszych latarek EDC, w tym popularnych modeli Ultrafire C2 i A10.
Budowa wewnętrzna:
W korpusie latarki znajduje się zasobnik na baterie. W przypadku używania zwykłych baterii CR123A należy skorzystać z dołączonych tulei (średnica baterii CR123A jest mniejsza niż akumulatorów 18650). Ogniwa 18650 wkładamy już normalnie.
Cieszy to, że producent uwzględnił fakt, iż długość większości akumulatorów przekracza 65mm. Nie ma problemu z montażem nawet najdłuższych ogniw 18650 (te które ja mam, mają 69mm długości). Nie ma również problemów z ogniwami, których „+” jest płaski. Wszystkie styki, zarówno w zasobniku jak i w głowicy są pozłacane.
Reflektor, a właściwie ‘reflektory’ znajdujące się w głowicy mają gładką powierzchnię (SMO) i są dość głębokie. Reflektory są wydrążone w jednym kawałku aluminium (stąd między innymi taka masa głowicy) i na samych krawędziach, przy płaskiej powierzchni jest kilka niedoskonałości. Jednak sama powierzchnia paraboliczna jest bez skaz, w każdym z trzech reflektorów. Głowica latarki jest niestety zaklejona. Nie możliwości dobrania się do emiterów w łatwy sposób. Jednak kilku osobom za oceanem się to udało i okazało się, że Eagletac zamontował emitery bezpośrednio, bez użycia MCPCB. Emitery są przyklejone do radiatora, a kable doprowadzające prąd przylutowane są do spodniej ich części. Zakładając, że montaż był staranny, zapewnia to znacznie lepsze odprowadzanie ciepła. Producent umożliwił jednak dostęp do sterownika. Należy tylko odkręcić trzy śrubki trzymające plastikowy dekielek w głowicy i powyciągać parę zaślepek.
Obsługa
Jak już wcześniej wspomniałem, latarkę obsługujemy pierścieniem obrotowym, znajdującym się w głowicy. Pierścień ma wbudowany magnes, który pobudza czujniki rozmieszczone na płytce sterownika, odpowiedzialne za przełączanie trybów. Przy pierścieniu maksymalnie przekręconym w lewo latarka jest wyłączona. Gdy zaczniemy obracać go w prawo, latarka włączy się w najniższym trybie (33lm), potem przechodzi do średniego (125lm), wysokiego (300lm), turbo (665lm) i kończy na stroboskopie. Całość zamyka się w wycinku koła o wielkości około 110 stopni. Przy czym największy jego fragment przypada na „strobo”. Niby proste, ale niestety tu Eagletac poszedł mocno na skróty i to rozwiązanie ma kilka wad. Po pierwsze nie ma żadnych zapadek (bądź wybrzuszeń), które jasno sygnalizowałyby, że zmieniamy tryb (tak jak jest chociażby w serii "Raptor" Jetbeama). Nie ma również żadnych oznaczeń graficznych na obudowie latarki. Pierścień obraca się gładko i jeśli chcemy bardzo szybko włączyć jakiś konkretny tryb ...to możemy o tym zapomnieć (chyba że jest to znajdujący się na końcu stroboskop). Druga rzecz, to właśnie ten nieszczęsny stroboskop. Zdecydowanie zbyt łatwo można go włączyć. Jeśli chcemy szybko przejść do trybu „turbo”, to w 80% przypadków włączymy stroboskop. Zakres obrotu pierścienia dla trybu turbo jest dość mały i łatwo go minąć dlatego obracanie wymaga precyzji. Zdecydowanie nie pasuje to do latarki klasyfikowanej do zastosowań militarnych. Być może po oswojeniu się z latarką i wyczuciu pierścienia, użytkownik byłby w stanie błyskawicznie włączyć konkretny tryb. Ale przecież nie o to chodzi.
Producent przewidział też montaż włącznika taktycznego (typu „forward”). Dzięki niemu możemy latarkę ustawić w jakimś trybie na stałe i włączać oraz wyłączać bez potrzeby kręcenia pierścieniem (i tym samym przechodzenia przez inne tryby). Jako, że włącznik jest typu forward i nie służy do zmiany trybów, świetnie umożliwia nadawanie sygnałów Morse’a. Ale jak wspomniałem na początku, osoby o dużych rękach będą odczuwać wystające poza obrys korpusu, elementy. Może to być denerwujące.
Elektronika, pomiary, itp.
Eagletac M2XC4 (jak i reszta serii M2) korzysta z całkiem niezłego sterownika. Układ o marketingowej nazwie „C2800” dostarcza do diod, jak nazwa sugeruje łącznie 2.8A. Sterownik nie korzysta z PWM, wszystkie tryby realizowane są poprzez sterowanie prądem. Zalety takiego rozwiązania to brak charakterystycznego migotania na granicy pola widzenia (przy stosowaniu PWM poniżej 1 kHz) oraz dłuższy czas pracy w niskich trybach. Ponieważ sterownik jest układem obniżającym napięcie do poziomu znacznie przekraczającego dopuszczalne rozładowanie dwóch akumulatorów 18650 w szeregu, wykres jasności jest zupełnie płaski (pomijając wpływ temperatury). Latarka w każdym trybie świeci ze stałą mocą, aż do odcięcia prądu. Dlatego też nie należy stosować ogniw niezabezpieczonych.
Czasy pracy latarki w poszczególnych trybach, mimo że nie spełniają zapewnień producenta, są całkiem niezłe. Latarka zasilana była popularnymi ogniwami Trustfire 2500 mAh (z DX). A czasy wyglądają następująco:
Turbo 665lm: 1 godz. 32 min.
High 300lm: 3 godz. 50 min.
Medium 125lm: 10 godz. 35 min.
Low 30lm: ~41 godz.
Zmierzyłem też pobór prądu z akumulatorów (akumulatory połączone szeregowo). Pierwsza wartość, to pobór przy świeżych akumulatorach (4.17V), druga przy rozładowanych (3.75V w spoczynku, czyli około 30% energii).
Turbo: 1.54A / 1.67A
High: 0.55A / 0.64A
Medium: 0.20A / 0,21A
Low: 0.05A/ 0.05A
Niestety nie dysponuję luksomierzem, ale z pomiarów wykonanych przez kolegów zza wielkiej wody, można się spodziewać 22000-24000 lux/1m w trybie turbo (i około 20000 lux/1m dla wersji z diodą P7). Model wyposażony w diody R2 dobija do 30000 lux/1m. Latarka zdecydowanie plasuje się w kategorii „thrower”. Promień główny jest wąski i mocno skupiony, jednak nie aż tak jak w typowych jednodiodowych „throwerach” jak Spear czy V-65C. Reflektory mają tu „tylko” 28mm średnicy. Jednak przez fakt, ze jest ich aż trzy, to mamy i spory zasięg i duży obszar oświetlony. Promień boczny, czyli „spill” jest dość szeroki i jednocześnie bardzo jasny (ponad 300 lux/1m w trybie „turbo”). Dodatkowo przez to, że jest tworzony przez trzy reflektory ma na krawędziach coś w rodzaju mozaiki. Na ścianie ekekt jest widoczny, w terenie już nie.
Ogólne wrażenia z użytkowania
Pomijając niedopracowany pierścień i zbyt łatwą aktywację trybu „strobo”, to wrażenia są całkiem pozytywne. Zresztą trudno się nie uśmiechnąć na te ponad 20tyś lux/1m w trybie turbo połączone z szerokim jasnym promieniem bocznym. Efekt w ciemnym lesie naprawdę robi wrażenie. Neutralne diody mają przyjemną barwę i otoczenie wygląda zdecydowanie lepiej, niż w przypadku używania chłodnych diod. Trawa jest zielona, opadnięte liście intensywnie brązowe bądź pomarańczowe i ogólnie kolory są głębsze. O ile chłodne diody są jaśniejsze i dają lepszy kontrast (przez co łatwiej jest rozpoznać ruch i szczegóły w oddali) to mają przewagę tylko wtedy gdy powietrze jest suche i przejrzyste. W wilgotną noc ciepłe światło znacznie lepiej sobie radzi z pokonywaniem odległości.
Tryb „turbo”, w przeciwie do małych latarek EDC, nadaje się do ciągłego użytku. Nie ma obawy o przegrzanie sprzętu, zakładając oczywiście, że poruszamy się (lub porusza się ręka trzymająca latarkę). Podczas nocnego spaceru po lesie, głowica latarki rozgrzała się do około 30°C, przy temperaturze otoczenia około 5°C. Podobnie było z modelem M2C4 wyposażonym w diodę P7. W lecie zatem też nie powinno być żadnego problemu. Warto zauważyć, że niewiele ciepła przekazywane jest na korpus, zdecydowaną większość rozprasza masywna głowica.
Jeśli nie korzystamy z dołączonego do zestawu mechanicznego włącznika, trzeba mieć na uwadze to, że latarka będzie pobierała minimalną ilość prądu, nawet podczas gdy jest wyłączona. Taki jest już urok wszelkich układów, które do startu wykorzystują sygnał logiczny. Jesli nam to przeszkadza, należy wyjąć baterie lub zamontować dołączony do zestawu włącznik. Można też odkręcić korpus, wprawdzie nie jest on wykorzystywany do przewodzenia prądu (zarówno „masa” jak i „+” przekazywane są przez zasobnik na akumulatory), ale w głowicy znajdują sie dwie sprężyny (dla „+” i „-”) i jedna z nich przy odkręconej głowicy przerywa kontakt. Pobór prądu jest minimalny i przy zastosowaniu dwóch ogniw 18650, nie powinien stwarzać żadnego realnego problemu, nawet jeśli latarki używamy sporadycznie. Niestety swoim miernikiem nie byłem w stanie go zmierzyć. (dodano 17.01.2010: według dokładniejszych pomiarów, spoczynkowy pobór prądu wynosi około 0.7mA - biorąc pod uwagę podobne rozwiązania konkurencji, nie jest to mało. Przekładając to na rzeczywistość, jeśli włożymy w pełni naładowane ogniwa 18650 i odłożymy latarkę na półkę, ogniwa po około 4 miesiącach będą wyczerpane)
Latarka według specyfikacji producenta spełnia wymogi normy IPX-8, jesli chodzi o szczelność. Można jej używać w każdych warunkach pogodowych, jednak nie jest wodoszczelna, przynajmniej nie w takiej wersji, jaka była w pudełku. Producentowi zapomniało się dodać do śrubek zabezpieczających tylną część latarki, malutkich o-ringów. W kolejnych rewizjach jest to już poprawione, a posiadacze pierwszej serii (czyli na przykład ja) mogą poprosić firmę o przysłanie tych malutkich orginów. Gratis oczywiście.
Podsumowując, Eagletac M2XC4 to ciekawy sprzęt. Osobiście latarka nawet przypadła mi do gustu. Sterownik jest przemyślany, gwarantuje płaski wykres jasności i całkiem niezłe czasy pracy. Zasięg latarki i ogólna moc też budzi respekt. Nawet ten oryginalny wygląd coś w sobie ma. Właściwie to tylko (a może „aż”) dwie rzeczy burzą ten ładny obrazek... Powłoka anodowa i mało precyzyjny pierścień do zmiany trybów. Wymaga on od użytkownika precyzji i dokładności. O ile biorąc latarkę do lasu na spacer, nie ma to znaczenia, o tyle w poważniejszych zastosowaniach już może denerwować. Na koniec pojawia się pytanie czy w sprzęcie za ponad 500 zł (bo taka jest cena w Polsce) takie niedoskonałości są dopuszczalne. Myślę że nie. Z drugiej strony żaden produkt od konkurencji nie oferuje w tej cenie takiej mocy, zasięgu i jednocześnie przyjemnej neutralnej barwy światła. Coś za coś.
Zalety:
+ Staranne wykonanie i dbałość o szczegóły
+ Płaski wykres pracy
+ Całkiem niezłe czasy pracy na akumulatorach
+ Ilość światła i zasięg
+ Możliwość używania mechanicznego włącznika
Wady:
- Mało precyzyjne sterowanie pierścieniem
- Zbyt łatwa aktywacja trybu „strobo”
- Za krótki korpus dla osób o dużych dłoniach
Co kto lubi:
-neutralna barwa światła
-dość oryginalny wygląd
-spora masa (blisko 0.5 kg z akumulatorami)
Na koniec kilka zdjęć terenowych. Jako, że w tej chwili nie dysponuję żadną popularną latarką ze zbliżonymi parametrami, ...to jako punkt odniesienia wystąpią Ultrafire C2 z diodą R2 WH (sterownik na 3xAMC7135, około 230-240lm), EagleTac P100C2 (220lm), oraz EagleTac M2C4 (900lm) wyposażony w diodę SSC P7-D. Parametry zdjęć zostały dobrane tak, aby jak najwierniej oddać rzeczywisty efekt. A wyglądały następująco:
Czas: 1.6s
Przysłona: 4.0
ISO: 400
Balans bieli: światło słoneczne (w przypadku latarki M2XC4 balans lekko został skorygowany, w rzeczywistości latarka nie ma „aż tak” ciepłego światła).
Scena za dnia:
Zdjęcie referencyjne (bez żadnego sztucznego oświetlenia):
I latarki:
Kolejna scena:
Teraz coś na dalszy dystans. Punkt padania światła, około 100m od aparatu.
...To by było na tyle. Dziękuję za uwagę
Jeśli nie wszystkie zdjęcia się ładują, lub ładują się nie do końca (albo wyświetlają się ucięte, albo rozmazane) proszę spróbować kilkakrotnie przeładować stronę w przeglądarce.
Chciałbym opisać jedną z flagowych latarek EagleTac, czyli model M2XC4, należący do „najwyższej” serii - Military. Jest to dość ciekawy sprzęt, głównie za sprawą mocy, jaką oferuje.
Na początek trochę suchych danych:
Emiter: 3x CREE XR-E Q3 5A (barwa neutralna 4000-4500K)
Zasilanie: 2x18650 lub 4xCR123A (maksymalne napięcie wejściowe to 13V)
Tryby: 33 - 125 - 300 - 665 lumenów (+ strobo)
Czas pracy: 55 - 12.5 - 4.5 - 1.5 godz. (dla 2x18650)
Wymiary: głowica 61mm, korpus 40x26mm, długość 157mm
Waga: 395 g (bez baterii, waga pierwszej rewizji „MK-I”)
Powłoka: HAIII
Jak widać mamy spory kawał latarki. I rzeczywiście czuć ją w dłoni . Eagletac M2XC4 występuje też w wersji z diodami CREE XR-E R2 oraz ma rodzeństwo w postaci M2C4 (na diodzie SSC P7) i M2SC4 (CREE M-CE w wariancie chłodnym i neutralnym). Jako, że posiadam również wersję z dioda SSC P7-D, pojawi się kilka wtrąceń na jej temat.
Zawartość pudełka
Latarkę otrzymujemy w kartonowym opakowaniu, wypełnionym w środku pianką polietylenową. W skład dodatków wchodzą: pokrowiec (zapinany na zamek i rzep), smycz, tulejki dla baterii CR123A, włącznik z oringiem oraz instrukcja obsługi. Wyposażenie raczej ubogie, ale latarkę można nabyć również w wersjach „kit”, które oferują na przykład kolorowe filtry i dyfuzor.
Budowa zewnętrzna
Latarka ma dość nietypowy kształt. O ile głowica jest w miarę standardowa, to reszta korpusu już nie bardzo. Kształt ten wynika z przystosowania latarki do zasilania z dwóch akumulatorów 18650 ułożonych obok siebie. Zamiast dość długiej cienkiej rurki, mamy nieco grubszą “prostokątną”. Wprawdzie walory estetyczne są sprawą indywidualną, ale oryginalności modelowi M2XC4 odmówić nie można.
O ile chwyt jest całkiem wygodny i pewny, to sam korpus mógłby być trochę dłuższy. Osoby o dużych dłoniach, będą odczuwały wystające elementy znajdujące się na końcu. Zwłaszcza po zainstalowaniu włącznika. Na głowicy przykręcony jest krenelowany pierścień ze stali nierdzewnej, który można odkręcić i zastąpić filtrami lub dyfuzorem (o ile ktoś się w takowe zaopatrzy). W dolnej części głowicy znajduje się pierścień służący do zmiany trybów. Wykonany jest z tworzywa, które w dotyku przypomina gumę, jednak jest twarde jak typowy plastik. Pierścień obraca się dość gładko i nie trzeba angażować drugiej ręki do zmiany trybów, kciuk wystarczy (przy chwycie dolnym). Latarka bez zainstalowanego włącznika, potrafi stać pionowo … i dzięki niewielkiej wysokości, oraz płaskiej metalowej podstawie robi to całkiem pewnie.
W zestawie jest również włącznik mechaniczny, który możemy zainstalować, bądź używać latarki bez niego (sterując tylko samym pierścieniem), ale więcej o tym w dalszej części.
Latarka jest dość ciężka. Sama głowica waży ponad 300g. Można więc przyjąć, że problemów z chłodzeniem diod nie będzie.
Gwint na korpusie jest standardowy. Równo nacięty, z powłoką anodową, przesmarowany. Obraca się całkiem gładko, bez żadnych chropowatości i zgrzytów. Nic dodać, nic ująć.
Ogólnie latarka wykonana jest całkiem ładnie. Mam jednak pewne wątpliwości, co do trwałości powłoki (wg specyfikacji jest to HAIII). Wprawdzie brak jest jakichkolwiek jej wad w przypadku obu latarek z serii “M2” jakie posiadam, jednak anodowanie z wyglądu i dotyku jest praktycznie takie samo, jak w innej latarce EagleTac, którą posiadam (model P100C2), a tam już zdążyło się pojawić kilka odprysków.
Jak już wspomniałem, latarka jest dość masywna i rozmiary ma też słuszne. Poniżej w towarzystwie kilku mniejszych latarek EDC, w tym popularnych modeli Ultrafire C2 i A10.
Budowa wewnętrzna:
W korpusie latarki znajduje się zasobnik na baterie. W przypadku używania zwykłych baterii CR123A należy skorzystać z dołączonych tulei (średnica baterii CR123A jest mniejsza niż akumulatorów 18650). Ogniwa 18650 wkładamy już normalnie.
Cieszy to, że producent uwzględnił fakt, iż długość większości akumulatorów przekracza 65mm. Nie ma problemu z montażem nawet najdłuższych ogniw 18650 (te które ja mam, mają 69mm długości). Nie ma również problemów z ogniwami, których „+” jest płaski. Wszystkie styki, zarówno w zasobniku jak i w głowicy są pozłacane.
Reflektor, a właściwie ‘reflektory’ znajdujące się w głowicy mają gładką powierzchnię (SMO) i są dość głębokie. Reflektory są wydrążone w jednym kawałku aluminium (stąd między innymi taka masa głowicy) i na samych krawędziach, przy płaskiej powierzchni jest kilka niedoskonałości. Jednak sama powierzchnia paraboliczna jest bez skaz, w każdym z trzech reflektorów. Głowica latarki jest niestety zaklejona. Nie możliwości dobrania się do emiterów w łatwy sposób. Jednak kilku osobom za oceanem się to udało i okazało się, że Eagletac zamontował emitery bezpośrednio, bez użycia MCPCB. Emitery są przyklejone do radiatora, a kable doprowadzające prąd przylutowane są do spodniej ich części. Zakładając, że montaż był staranny, zapewnia to znacznie lepsze odprowadzanie ciepła. Producent umożliwił jednak dostęp do sterownika. Należy tylko odkręcić trzy śrubki trzymające plastikowy dekielek w głowicy i powyciągać parę zaślepek.
Obsługa
Jak już wcześniej wspomniałem, latarkę obsługujemy pierścieniem obrotowym, znajdującym się w głowicy. Pierścień ma wbudowany magnes, który pobudza czujniki rozmieszczone na płytce sterownika, odpowiedzialne za przełączanie trybów. Przy pierścieniu maksymalnie przekręconym w lewo latarka jest wyłączona. Gdy zaczniemy obracać go w prawo, latarka włączy się w najniższym trybie (33lm), potem przechodzi do średniego (125lm), wysokiego (300lm), turbo (665lm) i kończy na stroboskopie. Całość zamyka się w wycinku koła o wielkości około 110 stopni. Przy czym największy jego fragment przypada na „strobo”. Niby proste, ale niestety tu Eagletac poszedł mocno na skróty i to rozwiązanie ma kilka wad. Po pierwsze nie ma żadnych zapadek (bądź wybrzuszeń), które jasno sygnalizowałyby, że zmieniamy tryb (tak jak jest chociażby w serii "Raptor" Jetbeama). Nie ma również żadnych oznaczeń graficznych na obudowie latarki. Pierścień obraca się gładko i jeśli chcemy bardzo szybko włączyć jakiś konkretny tryb ...to możemy o tym zapomnieć (chyba że jest to znajdujący się na końcu stroboskop). Druga rzecz, to właśnie ten nieszczęsny stroboskop. Zdecydowanie zbyt łatwo można go włączyć. Jeśli chcemy szybko przejść do trybu „turbo”, to w 80% przypadków włączymy stroboskop. Zakres obrotu pierścienia dla trybu turbo jest dość mały i łatwo go minąć dlatego obracanie wymaga precyzji. Zdecydowanie nie pasuje to do latarki klasyfikowanej do zastosowań militarnych. Być może po oswojeniu się z latarką i wyczuciu pierścienia, użytkownik byłby w stanie błyskawicznie włączyć konkretny tryb. Ale przecież nie o to chodzi.
Producent przewidział też montaż włącznika taktycznego (typu „forward”). Dzięki niemu możemy latarkę ustawić w jakimś trybie na stałe i włączać oraz wyłączać bez potrzeby kręcenia pierścieniem (i tym samym przechodzenia przez inne tryby). Jako, że włącznik jest typu forward i nie służy do zmiany trybów, świetnie umożliwia nadawanie sygnałów Morse’a. Ale jak wspomniałem na początku, osoby o dużych rękach będą odczuwać wystające poza obrys korpusu, elementy. Może to być denerwujące.
Elektronika, pomiary, itp.
Eagletac M2XC4 (jak i reszta serii M2) korzysta z całkiem niezłego sterownika. Układ o marketingowej nazwie „C2800” dostarcza do diod, jak nazwa sugeruje łącznie 2.8A. Sterownik nie korzysta z PWM, wszystkie tryby realizowane są poprzez sterowanie prądem. Zalety takiego rozwiązania to brak charakterystycznego migotania na granicy pola widzenia (przy stosowaniu PWM poniżej 1 kHz) oraz dłuższy czas pracy w niskich trybach. Ponieważ sterownik jest układem obniżającym napięcie do poziomu znacznie przekraczającego dopuszczalne rozładowanie dwóch akumulatorów 18650 w szeregu, wykres jasności jest zupełnie płaski (pomijając wpływ temperatury). Latarka w każdym trybie świeci ze stałą mocą, aż do odcięcia prądu. Dlatego też nie należy stosować ogniw niezabezpieczonych.
Czasy pracy latarki w poszczególnych trybach, mimo że nie spełniają zapewnień producenta, są całkiem niezłe. Latarka zasilana była popularnymi ogniwami Trustfire 2500 mAh (z DX). A czasy wyglądają następująco:
Turbo 665lm: 1 godz. 32 min.
High 300lm: 3 godz. 50 min.
Medium 125lm: 10 godz. 35 min.
Low 30lm: ~41 godz.
Zmierzyłem też pobór prądu z akumulatorów (akumulatory połączone szeregowo). Pierwsza wartość, to pobór przy świeżych akumulatorach (4.17V), druga przy rozładowanych (3.75V w spoczynku, czyli około 30% energii).
Turbo: 1.54A / 1.67A
High: 0.55A / 0.64A
Medium: 0.20A / 0,21A
Low: 0.05A/ 0.05A
Niestety nie dysponuję luksomierzem, ale z pomiarów wykonanych przez kolegów zza wielkiej wody, można się spodziewać 22000-24000 lux/1m w trybie turbo (i około 20000 lux/1m dla wersji z diodą P7). Model wyposażony w diody R2 dobija do 30000 lux/1m. Latarka zdecydowanie plasuje się w kategorii „thrower”. Promień główny jest wąski i mocno skupiony, jednak nie aż tak jak w typowych jednodiodowych „throwerach” jak Spear czy V-65C. Reflektory mają tu „tylko” 28mm średnicy. Jednak przez fakt, ze jest ich aż trzy, to mamy i spory zasięg i duży obszar oświetlony. Promień boczny, czyli „spill” jest dość szeroki i jednocześnie bardzo jasny (ponad 300 lux/1m w trybie „turbo”). Dodatkowo przez to, że jest tworzony przez trzy reflektory ma na krawędziach coś w rodzaju mozaiki. Na ścianie ekekt jest widoczny, w terenie już nie.
Ogólne wrażenia z użytkowania
Pomijając niedopracowany pierścień i zbyt łatwą aktywację trybu „strobo”, to wrażenia są całkiem pozytywne. Zresztą trudno się nie uśmiechnąć na te ponad 20tyś lux/1m w trybie turbo połączone z szerokim jasnym promieniem bocznym. Efekt w ciemnym lesie naprawdę robi wrażenie. Neutralne diody mają przyjemną barwę i otoczenie wygląda zdecydowanie lepiej, niż w przypadku używania chłodnych diod. Trawa jest zielona, opadnięte liście intensywnie brązowe bądź pomarańczowe i ogólnie kolory są głębsze. O ile chłodne diody są jaśniejsze i dają lepszy kontrast (przez co łatwiej jest rozpoznać ruch i szczegóły w oddali) to mają przewagę tylko wtedy gdy powietrze jest suche i przejrzyste. W wilgotną noc ciepłe światło znacznie lepiej sobie radzi z pokonywaniem odległości.
Tryb „turbo”, w przeciwie do małych latarek EDC, nadaje się do ciągłego użytku. Nie ma obawy o przegrzanie sprzętu, zakładając oczywiście, że poruszamy się (lub porusza się ręka trzymająca latarkę). Podczas nocnego spaceru po lesie, głowica latarki rozgrzała się do około 30°C, przy temperaturze otoczenia około 5°C. Podobnie było z modelem M2C4 wyposażonym w diodę P7. W lecie zatem też nie powinno być żadnego problemu. Warto zauważyć, że niewiele ciepła przekazywane jest na korpus, zdecydowaną większość rozprasza masywna głowica.
Jeśli nie korzystamy z dołączonego do zestawu mechanicznego włącznika, trzeba mieć na uwadze to, że latarka będzie pobierała minimalną ilość prądu, nawet podczas gdy jest wyłączona. Taki jest już urok wszelkich układów, które do startu wykorzystują sygnał logiczny. Jesli nam to przeszkadza, należy wyjąć baterie lub zamontować dołączony do zestawu włącznik. Można też odkręcić korpus, wprawdzie nie jest on wykorzystywany do przewodzenia prądu (zarówno „masa” jak i „+” przekazywane są przez zasobnik na akumulatory), ale w głowicy znajdują sie dwie sprężyny (dla „+” i „-”) i jedna z nich przy odkręconej głowicy przerywa kontakt. Pobór prądu jest minimalny i przy zastosowaniu dwóch ogniw 18650, nie powinien stwarzać żadnego realnego problemu, nawet jeśli latarki używamy sporadycznie. Niestety swoim miernikiem nie byłem w stanie go zmierzyć. (dodano 17.01.2010: według dokładniejszych pomiarów, spoczynkowy pobór prądu wynosi około 0.7mA - biorąc pod uwagę podobne rozwiązania konkurencji, nie jest to mało. Przekładając to na rzeczywistość, jeśli włożymy w pełni naładowane ogniwa 18650 i odłożymy latarkę na półkę, ogniwa po około 4 miesiącach będą wyczerpane)
Latarka według specyfikacji producenta spełnia wymogi normy IPX-8, jesli chodzi o szczelność. Można jej używać w każdych warunkach pogodowych, jednak nie jest wodoszczelna, przynajmniej nie w takiej wersji, jaka była w pudełku. Producentowi zapomniało się dodać do śrubek zabezpieczających tylną część latarki, malutkich o-ringów. W kolejnych rewizjach jest to już poprawione, a posiadacze pierwszej serii (czyli na przykład ja) mogą poprosić firmę o przysłanie tych malutkich orginów. Gratis oczywiście.
Podsumowując, Eagletac M2XC4 to ciekawy sprzęt. Osobiście latarka nawet przypadła mi do gustu. Sterownik jest przemyślany, gwarantuje płaski wykres jasności i całkiem niezłe czasy pracy. Zasięg latarki i ogólna moc też budzi respekt. Nawet ten oryginalny wygląd coś w sobie ma. Właściwie to tylko (a może „aż”) dwie rzeczy burzą ten ładny obrazek... Powłoka anodowa i mało precyzyjny pierścień do zmiany trybów. Wymaga on od użytkownika precyzji i dokładności. O ile biorąc latarkę do lasu na spacer, nie ma to znaczenia, o tyle w poważniejszych zastosowaniach już może denerwować. Na koniec pojawia się pytanie czy w sprzęcie za ponad 500 zł (bo taka jest cena w Polsce) takie niedoskonałości są dopuszczalne. Myślę że nie. Z drugiej strony żaden produkt od konkurencji nie oferuje w tej cenie takiej mocy, zasięgu i jednocześnie przyjemnej neutralnej barwy światła. Coś za coś.
Zalety:
+ Staranne wykonanie i dbałość o szczegóły
+ Płaski wykres pracy
+ Całkiem niezłe czasy pracy na akumulatorach
+ Ilość światła i zasięg
+ Możliwość używania mechanicznego włącznika
Wady:
- Mało precyzyjne sterowanie pierścieniem
- Zbyt łatwa aktywacja trybu „strobo”
- Za krótki korpus dla osób o dużych dłoniach
Co kto lubi:
-neutralna barwa światła
-dość oryginalny wygląd
-spora masa (blisko 0.5 kg z akumulatorami)
Na koniec kilka zdjęć terenowych. Jako, że w tej chwili nie dysponuję żadną popularną latarką ze zbliżonymi parametrami, ...to jako punkt odniesienia wystąpią Ultrafire C2 z diodą R2 WH (sterownik na 3xAMC7135, około 230-240lm), EagleTac P100C2 (220lm), oraz EagleTac M2C4 (900lm) wyposażony w diodę SSC P7-D. Parametry zdjęć zostały dobrane tak, aby jak najwierniej oddać rzeczywisty efekt. A wyglądały następująco:
Czas: 1.6s
Przysłona: 4.0
ISO: 400
Balans bieli: światło słoneczne (w przypadku latarki M2XC4 balans lekko został skorygowany, w rzeczywistości latarka nie ma „aż tak” ciepłego światła).
Scena za dnia:
Zdjęcie referencyjne (bez żadnego sztucznego oświetlenia):
I latarki:
Kolejna scena:
Teraz coś na dalszy dystans. Punkt padania światła, około 100m od aparatu.
...To by było na tyle. Dziękuję za uwagę
Jeśli nie wszystkie zdjęcia się ładują, lub ładują się nie do końca (albo wyświetlają się ucięte, albo rozmazane) proszę spróbować kilkakrotnie przeładować stronę w przeglądarce.