: czwartek 21 sie 2014, 23:20
Jeździłem i nie jeżdżę. To było zaraz po wejściu u sąsiadów „oiro”, jak mawiają na euro. Znam ogrom ludzi którzy jeżdżą za granicę i potem opowiadają cuda. Najlepsze jest to jak jedzie cała paczka, cała ekipa i potem z tej paczki „zeznania” są mało zbieżne.
Mam koleżankę, … dawno się nie widzieliśmy ale myślę, że nadal mam koleżankę, że nie będzie udawała przy przypadkowym spotkaniu na ulicy, że mnie nie zna. Koleżanka nie specjalnie lubiła naukę więc szkoły zmieniała, aż wylądowała w jakiejś szkole z nauką języków, po czym stwierdziła, że najlepiej się uczyć języków „na żywo”. Mama w jedynaczkę pakowała pieniążki, aby Ta w końcu raczyła się jakkolwiek wykształcić więc koleżanka miała wczasy trwające za granicą po pół roku. Może się wydawać, że to wystarczająco żeby język podłapać i kulturę poznać w danym kraju i ludzi i sobie wyrobić opinię. Jednak nie wszystkim wystarcza pół roku i koleżance też było mało więc „bujała” lat kilka. Potrafiła ”sklecić” coś po włosku i angielsku. Ja tam nie mam do języków talentu więc nie będę oceniał poziomu „sklecania” koleżanki. Wydusić coś z Niej na temat danego kraju i obyczajów w nim panujących to była sztuka, bowiem koleżanka miała do powiedzenia tyle co osoba uwięziona pół roku w szopie z na stałe zawiązanymi oczami . Jednak jak już coś „powiedziała” … to nie polecam nikomu wyrabiania sobie zdania o jakiejkolwiek nacji na podstawie „zeznań” koleżanki. Ponieważ pół roku spędzała dzięki różnym wymianom „studenckim” w jakiejś rodzinie to i sama na wymianę zapraszała do swojego domu ludzi z europy. Często robiła „zloty”, czyli jak kogoś gościła to zapraszała znajomych i koleżanki ze szkoły. Dopiero wtedy, w ciągu kilku dni można się było nagadać z ludźmi o tym co widzieli za granicą. Zazwyczaj „zeznania” były zbieżne, bywało jednak, że oceny i to solidnie poparte były w kolizji. Z tego co pamiętam to niewielu ludzi potrafiło jakoś sensownie nakreślić specyfikę kraju w jakim spędzili miesiące.
Trochę „sąsiadów” zwiedziłem bowiem ja miałem swoje interesy, a koledzy aut szukali i mieli miejscówki po kraju rozsiane. Gościłem u człowieka (chciałem napisać Polaka ale to by było okropne z pewnych względów) pochodzącego z Opolszczyzny. Jakieś ponad 30 lat spędzonych w Niemczech, na uzyskanym tam obywatelstwie i nadal typowy nasz … ucieknę się do cytatu z postu powyżej, „Cham pozostanie chamem”. Z powodu Tego Człeka wielkiego zamiłowania w nadmiarze do trunków i tego, że coś ludzie z jakimi byłem chcieli od niego zdobyć zwiedzałem wszelkie możliwe bary. We wszystkich barmani w koszulkach białych i to jak prosto z pod żelazka. Wszędzie pełna kultura. Jedyni pijani jakich spotkałem to nasi i ruscy. Ponieważ mnie się raz zapomniało przy wejściu do lokalu powiedzieć niemieckie „dzińdybry” ludzie z jakimi byłem pilnowali żebym gafy nie strzelił raz jeszcze, bo to Niemców razi. Byłem też na zapas instruowany żebym nie zbierał z trawników w miastach dekoracji w postaci np. porozkładanych muszli, bo dostanę podwózkę na granicę i niedźwiedzia wbitego do paszportu. Czyli zakaz wjazdu na lata. Jak któregoś dnia wyciągałem walizkę z bagażnika podjechał Turek i zaparkował tuż za mną. Bagażnik był dobrze upchany i trochę musiałem poprzekładać. Zaraz dostałem „na pouczenie” abym nie wywalił z bagażnika jakichś śmieci, bo prawdopodobnie Turek jest policjantem w cywilu i dobrze mówi po Polsku. Za chwilę Turek wysiadł i za paskiem miał „blachę”, a w ręku krótkofalówkę. W ogóle się nie krępował żeby podejść i zlustrować bagażnik. Nie sprawdzałem czy mówi po Polsku. Za to na drodze przy kontroli zielonych lotnych mundurowych okazało się, że podałem paszport do wglądu człowiekowi, który łamanym polskim ale jednak wypytał mnie o cel zwiedzania Jego kraju. I jak się dowiedziałem w ogóle nie jest przypadkiem to, że tam gdzie można częściej spotkać Polaków do służby przydziela się ludzi mówiących po POLSKU.
Do Niemców zaglądających do samochodu musiałem się przyzwyczaić. Jeden starszy pan idąc do parku z osiedla nawet sobie karteczkę wyjął i o maskę się oparł naszą i numery sobie zanotował. Dowiedziałem się, że auto jakim przyjechaliśmy na standardy Polskie jest gdzieś powiedzmy „góra stanu średniego” na „dół stanu z półki najwyższej” to za wysoko ale jednak na kraj w jakim stoimy to gruchot i właśnie to auto, kiepskie dla Niemca „rzuca się w oczy”. Do tego jeden człowiek w aucie to jeszcze ale kilku siedzących bez celu to już „FE”. Potem „przejrzałem na oczy” i potrafiłem z tłumu wyłowić Ruskich czy naszych po ubraniu albo i zachowaniu.
Niemców zamiłowanie ogromne do PORZĄDKU, czystości, zachowanie wobec kogoś podchodzącego do przejścia dla pieszych, ceny w sklepach, a zwłaszcza ceny żywności (jajka taniej kupowałem niż u nas) czy też socjal który zaraz potem się zmniejszył to były rzeczy które zrobiły na mnie wrażenie.
Co do ludzi wałęsających się po dużych miastach …
U nas poznaję większe mieściny po tym, że zaraz gdzieś widać „społeczne doliny”. A często te mieściny mają dosłownie nie więcej jak 10 ulic na krzyż i brak praw miejskich. Miasta duże mają swoja specyfikę i to wszędzie, nie tylko u nas jeśli mówimy o „maruderach”. To nie oznacza, że zaraz u naszych sąsiadów jest to akceptowane. Z moich obserwacji wynika, że nie.
Oktoberfest to nie jest przykład, to nie jest dla mnie jakiś dowód, czy argument … to jakbym tygodniową imprezę z Warszawy, z pod szyldu „parada równości” używał jako wyznacznik moralności i seksualnego rozpasania w całym kraju.
Mam koleżankę, … dawno się nie widzieliśmy ale myślę, że nadal mam koleżankę, że nie będzie udawała przy przypadkowym spotkaniu na ulicy, że mnie nie zna. Koleżanka nie specjalnie lubiła naukę więc szkoły zmieniała, aż wylądowała w jakiejś szkole z nauką języków, po czym stwierdziła, że najlepiej się uczyć języków „na żywo”. Mama w jedynaczkę pakowała pieniążki, aby Ta w końcu raczyła się jakkolwiek wykształcić więc koleżanka miała wczasy trwające za granicą po pół roku. Może się wydawać, że to wystarczająco żeby język podłapać i kulturę poznać w danym kraju i ludzi i sobie wyrobić opinię. Jednak nie wszystkim wystarcza pół roku i koleżance też było mało więc „bujała” lat kilka. Potrafiła ”sklecić” coś po włosku i angielsku. Ja tam nie mam do języków talentu więc nie będę oceniał poziomu „sklecania” koleżanki. Wydusić coś z Niej na temat danego kraju i obyczajów w nim panujących to była sztuka, bowiem koleżanka miała do powiedzenia tyle co osoba uwięziona pół roku w szopie z na stałe zawiązanymi oczami . Jednak jak już coś „powiedziała” … to nie polecam nikomu wyrabiania sobie zdania o jakiejkolwiek nacji na podstawie „zeznań” koleżanki. Ponieważ pół roku spędzała dzięki różnym wymianom „studenckim” w jakiejś rodzinie to i sama na wymianę zapraszała do swojego domu ludzi z europy. Często robiła „zloty”, czyli jak kogoś gościła to zapraszała znajomych i koleżanki ze szkoły. Dopiero wtedy, w ciągu kilku dni można się było nagadać z ludźmi o tym co widzieli za granicą. Zazwyczaj „zeznania” były zbieżne, bywało jednak, że oceny i to solidnie poparte były w kolizji. Z tego co pamiętam to niewielu ludzi potrafiło jakoś sensownie nakreślić specyfikę kraju w jakim spędzili miesiące.
Trochę „sąsiadów” zwiedziłem bowiem ja miałem swoje interesy, a koledzy aut szukali i mieli miejscówki po kraju rozsiane. Gościłem u człowieka (chciałem napisać Polaka ale to by było okropne z pewnych względów) pochodzącego z Opolszczyzny. Jakieś ponad 30 lat spędzonych w Niemczech, na uzyskanym tam obywatelstwie i nadal typowy nasz … ucieknę się do cytatu z postu powyżej, „Cham pozostanie chamem”. Z powodu Tego Człeka wielkiego zamiłowania w nadmiarze do trunków i tego, że coś ludzie z jakimi byłem chcieli od niego zdobyć zwiedzałem wszelkie możliwe bary. We wszystkich barmani w koszulkach białych i to jak prosto z pod żelazka. Wszędzie pełna kultura. Jedyni pijani jakich spotkałem to nasi i ruscy. Ponieważ mnie się raz zapomniało przy wejściu do lokalu powiedzieć niemieckie „dzińdybry” ludzie z jakimi byłem pilnowali żebym gafy nie strzelił raz jeszcze, bo to Niemców razi. Byłem też na zapas instruowany żebym nie zbierał z trawników w miastach dekoracji w postaci np. porozkładanych muszli, bo dostanę podwózkę na granicę i niedźwiedzia wbitego do paszportu. Czyli zakaz wjazdu na lata. Jak któregoś dnia wyciągałem walizkę z bagażnika podjechał Turek i zaparkował tuż za mną. Bagażnik był dobrze upchany i trochę musiałem poprzekładać. Zaraz dostałem „na pouczenie” abym nie wywalił z bagażnika jakichś śmieci, bo prawdopodobnie Turek jest policjantem w cywilu i dobrze mówi po Polsku. Za chwilę Turek wysiadł i za paskiem miał „blachę”, a w ręku krótkofalówkę. W ogóle się nie krępował żeby podejść i zlustrować bagażnik. Nie sprawdzałem czy mówi po Polsku. Za to na drodze przy kontroli zielonych lotnych mundurowych okazało się, że podałem paszport do wglądu człowiekowi, który łamanym polskim ale jednak wypytał mnie o cel zwiedzania Jego kraju. I jak się dowiedziałem w ogóle nie jest przypadkiem to, że tam gdzie można częściej spotkać Polaków do służby przydziela się ludzi mówiących po POLSKU.
Do Niemców zaglądających do samochodu musiałem się przyzwyczaić. Jeden starszy pan idąc do parku z osiedla nawet sobie karteczkę wyjął i o maskę się oparł naszą i numery sobie zanotował. Dowiedziałem się, że auto jakim przyjechaliśmy na standardy Polskie jest gdzieś powiedzmy „góra stanu średniego” na „dół stanu z półki najwyższej” to za wysoko ale jednak na kraj w jakim stoimy to gruchot i właśnie to auto, kiepskie dla Niemca „rzuca się w oczy”. Do tego jeden człowiek w aucie to jeszcze ale kilku siedzących bez celu to już „FE”. Potem „przejrzałem na oczy” i potrafiłem z tłumu wyłowić Ruskich czy naszych po ubraniu albo i zachowaniu.
Niemców zamiłowanie ogromne do PORZĄDKU, czystości, zachowanie wobec kogoś podchodzącego do przejścia dla pieszych, ceny w sklepach, a zwłaszcza ceny żywności (jajka taniej kupowałem niż u nas) czy też socjal który zaraz potem się zmniejszył to były rzeczy które zrobiły na mnie wrażenie.
Co do ludzi wałęsających się po dużych miastach …
U nas poznaję większe mieściny po tym, że zaraz gdzieś widać „społeczne doliny”. A często te mieściny mają dosłownie nie więcej jak 10 ulic na krzyż i brak praw miejskich. Miasta duże mają swoja specyfikę i to wszędzie, nie tylko u nas jeśli mówimy o „maruderach”. To nie oznacza, że zaraz u naszych sąsiadów jest to akceptowane. Z moich obserwacji wynika, że nie.
Oktoberfest to nie jest przykład, to nie jest dla mnie jakiś dowód, czy argument … to jakbym tygodniową imprezę z Warszawy, z pod szyldu „parada równości” używał jako wyznacznik moralności i seksualnego rozpasania w całym kraju.