Wklejone z pl.rec.rowery autor Jacek Maciejewski.
RELACJA Z WYPRAWY DO GRECJI W 2008r.
Na wstępie kilka osobistych parametrów:
Wiek 64 lata, 178cm wzrostu, waga 70kg, praktyka rowerowa - od 25 lat
przejeżdżam 1-2 tys. km rocznie.
Parę słów o wyposażeniu:
Rower Wagant (z grubsza), małe sakwy wieszane na tylnym bagażniku, na ramie
mała sakwa na mapy i drobiazgi, dwa bidony, pompka, materac samopompujący
Therm-a-rest 5cm gruby, namiot - dwuosobowa tania chińszczyzna za
kilkadziesiąt zł na dwóch pałąkach. Ale sprawdzone - nie cieknie na
deszczu. Śpiwór mumia, dosyć porządny. Zabrałem również palnik na spirytus,
kubek, czajnik, siekierkę, deseczkę-stolik, kilka zupek instant. Ubranie -
spodnie dżins, 2 bawełniane koszule, 3 pary skarpetek, kąpielówki, sweter,
budowlana pelerynka jednorazówka, tanie sportowe buty. Kilka szprych do obu
kół, kilka kluczy i z 10 łatek. A tu rzeczy których nie powinno się
zabierać na lato do Grecji: Siekierka - bo tam się nie pali ognisk. Zbyt
niebezpieczne. Grecja latem to stos suchej podpałki. Nie bierze się palnika
i garnków bo tam wszędzie jest tanie gotowe jedzenie (tawerny, kantyny) a
za gorącym piciem na pewno nie zatęsknicie. Bierze się ciepły sweter i
wiatroszczelną kurtkę lub pelerynę oraz rękawiczki na tyle długie by nie
zostawiały szczeliny między mankietami
swoimi a mankietami kurtki. Potrzebne to jest do długich,
wielokilometrowych zjazdów z gór. Pamiętajcie, na każde 100 m wysokości
temperatura spada o 0,6st. C. Np. na przełęczy Kataras na 1700m i
temperaturze na dole 20st jest tylko 10st i wieje że głowę urywa. Na upały
które sięgają 40 st trzeba mieć szorty i lekką koszulę.
O rowerze:
Rower ten mam chyba z 25 lat i z oryginalnego została tylko kierownica.
Pozostałe elementy z czasem wielokroć wymieniane. Przednie koło 32-630
(27x1.25) zwykła obręcz, tylne 30-622 (28x1.5) obręcz komorowa, tanie
opony. Hamulce obejmowe, przerzutka nieindeksowana na ramie, przednie
zębatki 24-34-42, tylne 28-24-21-18-16-14. Praktyka wykazała że największe
przełożenie było przy podjazdach dla mnie jeszcze za małe i przydała by się
tylna zębatka o większej liczbie zębów. Błotniki metalowe. Sprzęt zdał
egzamin. Pominąwszy drobiazgi typu pstrykanie szprychy czy pedału, liczne
przebicia dętek na kolcach czy konieczność podcentrowania koła nic złego
się nie stało. Do transportu rower miał zdjęte przednie koło, skręconą na
płasko kierownicę i obrócone pedały. Do roweru przymocowałem gumami jeszcze
kilka pakunków, owinąłem starym kocem i folią pakunkową z rolki. Dobrze
jest przed wyjazdem napompować dętki pianką przeciw przebiciom - niemal
wszystko co tam rośnie ma kolce i pobocza czy łączki
czy ścieżki są ich pełne. Jak się parę razy dziennie zdejmuje oponę i łata
dętkę to humor dołuje.
O jeździe w Grecji:
Trasa liczyła jakieś 2500km. Tam nie ma poziomych dróg, zapomnijcie. Grecja
to same góry.Typowa jazda to wielogodzinne podjeżdżanie na najwyższym
przełożeniu przeplatane szybkimi i długimi zjazdami. Pewność pracy hamulców
ma najwyższą wagę. Urwanie linki (a cisnąć trzeba nieźle) na zjeździe jest
śmiertelnym zagrożeniem - jedzie się 50-60km/h (mój rekord to 68)
serpentynami przy dużym ruchu, z jednej strony rów i skała, z drugiej
przepaść, praktyczny brak pobocza. Trzeba mieć dwa bidony na wodę, są
okolice gdzie jej nie znajdziecie. Nie dodawajcie soków do bidonów, bo
łapią pleśń. Unikajcie wjeżdżania na zarośnięte suchymi roślinami ścieżki,
pobocza czy łączki, jeśli już trzeba, raczej prowadźcie rower. Jest tam
mnóstwo drobnych wrednych kolców. Dłuższe trasy planujcie krajowymi
(national road) drogami, zaznaczonymi na mapie na czerwono. Mają na całej
długości nachylenie do pokonania. Drogi drugo i trzeciorzędne to prawdziwe
wyzwanie. Nierzadko musiałem jechać po nich zygzakiem lub wręcz pchać rower
bo nachylenia jakie się tam spotyka są nie do podjechania. No i poza
drogami zaznaczonymi na mapie nie ma w Grecji innych dróg, zapomnijcie o
ścieżkach leśnych czy polnych czy skrótach przez las. Asfalt jest wszędzie
dobry, wyjątki są nieliczne, koleiny są rzeczą nieznaną. Styl jazdy
kierowców nie odbiega od znanego z kraju. Ruch rowerowy praktycznie nie
istnieje, przez swój pobyt widziałem 7 trekkerów. Grek jeździ samochodem
lub
motorem których tam mnóstwo. W upały da się jechać od świtu do 10 i jeszcze
po południu, od 17 do zmroku. Przez resztę dnia można jedynie leżeć
odłogiem lub moczyć się w morzu. Grecy namiętnie zaśmiecają pobocza
wszystkim co w samochodzie im niepotrzebne i nikt tego nigdy nie sprząta.
Na zboczach opadających z szosy są liczne dzikie wysypiska śmieci. Toalety
znajdziecie czasem publiczne w miasteczkach a jak brak to w tawernie, darmo
i czyste.
Ceny i koszty:
Grecja jest droga. Jedzenie w sklepach jest ok.2-3 razy droższe niż w
kraju. W Grecji wydałem 430€ na 50 dni i mniej już się nie da. Starczało
na jedzenie, owoce, piwo i tytoń oraz bilety wstępu lecz już nie na
zjedzenie w restauracji lub na kemping. Najlepiej kupować jedzenie w
sklepach które oni nazywają "supermarket". To po zwykły sklep wielobranżowy
gdzie jest chleb, wędlina, sery, owoce i warzywa oraz nieco towarów
przemysłowych. Aczkolwiek
świeży chleb jest jedynie w sklepach piekarniczo-cukierniczych. Pytać o
bakery, każdy wie o co chodzi a warzywa lepiej kupować w warzywniakach.
Zanotowałem niektóre ceny z tego sezonu:
1kg chleba białego 0,8€
1 kg chleba razowego 1,4€
słodycze, cukierki, ciasteczka - kilka € za 1 kg
sery, za 1kg 8-14€
feta, za 1kg 5-7€
dzadziki 2,5 w markecie, 1,7 w dyskoncie.
kiełbasy 8-15€
słoik miodu 6€
1kg pomarańczy 2€
1kg winogron 1,5-2,5€
1kg pomidorów 1,5-2€
butelka wina od 5€ wzwyż, ale w dyskoncie bywa i za 2,5€
butelka retsiny 2,5€
piwo Amstel od 0,8€ w sklepie, poprzez 1,3€ w tawernie do 4€ w
restauracji.
paczka tytoniu fajkowego 7€
paczka papierosów Next 2€
souflaki w kantina 1,3€
chicken pita w kantina 2,5€
bateria do licznika 2€
dętka 2€
zwykłe skarpety 2€
palnik na gaz 15-30€
nabój do palnika 2,5€
camping 1 os. z namiotem 10€
benzyna bezołowiowa 1,2€ plus/minus 5c
olej napędowy 1,3€ plus/minus 5c
prom na Elefsinę 1 os. z rowerem 1€ plus 1€ w jedną stronę
prom j.w. samochód 10€ w jedną stronę
bateria słoneczna 20-100W ok. 5€/W
panel słoneczny do wody, 1 sekcja 700€
No a teraz jak się jechało i co się zdarzyło:
28 sierpień
Wyjazd o 6 rano z Zielonej Góry. Dzień przetrwałem dzięki widokom. Noc
męcząca, nie spałem.
29
Robi się za gorąco, klima się nie wyrabia w busie. O 23 jestem już w
Atenach, skręcam rower i hajda na Korynt. Ateny puste o tej porze, żywego
ducha, tylko samochody jadą. Gdzieś przy głównej drodze migają mi męskie
prostytutki na warcie, dziwacznie poubierane. Odbijam na Epistemę i łapię
nocleg na łączce przy drodze. Pode mną rafineria ropy i morze. Noc ciepła.
30
Ruszam starą drogą na Korynt. Po paru km mam okazję popływać w morzu
pierwszy raz. W Theodoris robię zakupy i idę na plażę. Płynę do boi i wiszę
chwilę na niej i przy okazji coś co żyło osadzone na linie kotwicznej,
poparzyło mnie
nieco. Nauka taka żeby za byle co w morzu nie łapać. Zabawna rzecz, w
morskiej wodzie ma się większą wyporność i ja, który tonę w słodkiej, teraz
mogę wisieć na wodzie ile chcę. Gubię się nieco w Koryncie usiłując znaleźć
Archea Korintos. Wejście 6€, rezygnuję, zwłaszcza że przez płot można
całkiem sporo obejrzeć. O górę zahaczyła się burza i co jakiś czas zagrzmi
i pokropi, wreszcie chłodno. Kanał Koryncki robi wrażenie, ale mniejsze niż
się spodziewałem. Jadę dalej na Solomos, burza znów sypie deszczykiem i
muszę kończyć jazdę. Zatrzymuję się w gaju oliwnym (g.o.) i rozbijam
namiot. 75km.
31
Wszędzie rosną winogrona, mam parę razy okazję urwać coś z dzikiego krzaka
czy opuszczonej uprawy i nieźle ich podjadłem, na tyle że dostaję sraczki,
na szczęście u mnie takie zaburzenia szybko przechodzą. Ale co za dużo to
niezdrowo... Długi zjazd do Myken a do samych ruin sporo pod górę. Wstęp
2x6€, rezygnuję. Sporo mozna zobaczyć zza płotu, z ulicy, robi wrażenie.
Jadę dalej, do ruin Iero Hraio, świątyni Hery. Na uboczu, nikogo nie ma,
zamknięte. Ale widać kran z wodą, za duża pokusa, wskakuję przez płot,
zwiedzam ruiny i na koniec urządzam sobie kąpiel. Stwierdzam kichę w
przednim, muszę naprawiać. Znajduję dwie dziury a w oponie kolce. Moje
pierwsze z nimi spotkanie. Nad Nafplios zbiera się burza i dalej nie jadę,
nocuję w g.o. 46km.
1 wrzesień
Rano znów kicha, stwierdzam trzecią dziurę, łatam i lecę na Tyrins. Wejście
3€, potężne mury. Zakupy robię w Nafplios. Ci Grecy nie wiedzą co to sklep
spożywczy - wszystko jest oddzielnie, chleb, warzywo, kiełbasa w innych
sklepach. Jadę na Epidauros i po drodzę robię sobie postój w gaju
pomarańczowym. Akurat podlewanie, tryskacze syczą, woda kapie z liści,
chłodek. Skąd oni biorą tyle wody? Przy okazji biorę nożyk i dostosowuję
buty do klimatu,
prze urżnięcie języków i wycięcie gustownych dziurek gdzie się dało do
przewietrzania. W Epidauros targuję wejście na 3€. Teatr robi wrażenie.
Jadę nad morze w kierunku na Kandia. Po drodze spotykam polską parę na
motorku,
pytają o drogę. Okazuje się że mają wyczarterowany jacht i wpadli zobaczyć
Epidauros. Robi się późno i zatrzymuję się w górach przy kapliczce. Drzwi
otwarte i rozgaszczam się w przedsionku. Mam do dyspozycji stare krzesła i
jest wygodnie, materac kładę na podłodze. 55km.
2
Zjeżdzam z gór do Nafplio i robię zakupy. Tu widzę najdziwniejsze
urządzenie techniczne jakie widziałem do tej pory: Wiatraki do robienia
wiatru! Stoją w regularnej siatce na plantacjach cytrusów. Początkowo
myślałem że to
wiatraki do napędzania pomp wody podskórnej do nawadniania ale jak się
przyjrzałem jednemu co był blisko to szok. Mniej więcej 3m średnicy śmigło
na 8m maszcie jest napędzane przez stojący na dole dieselek, włączany
automatycznie przez higrometr i termometr. Obok beka na ropę i pojemnik na
akumulator rozruchowy. Ruszam na południe i zatrzymuję się od 14 do 17 na
plaży. Jak pochłodniało nieco jadę dalej. Gdzieś po drodze w tawernie
wypijam mój pierwszy kieliszek ouzo, rozmawiam trochę ze starym Grekiem.
Koło Astros zanajduję inną plażę. Szosa biegnie wysoko a ja rozbijam namiot
na dole, na skraju plaży. Morze huczy że nic innego nie słuchać. Ciężko
jest
znaleźć dobre miejsce. Na ogół szosa biegnie wysoko nad brzegiem, po
urwisku nie na żadnych zejść i co z tego że widzisz w dole morze, jest
nieosiągalne. 58km.
3
Wstałem ze słońcem, nieco chłodniej ale jechałem do 13 i zdążyłem dostać w
kość. Ląduję w Plaka na plaży przy porcie. Znów mnie łapie sraczka po
przydrożnych gruszkach. Z ciekawych rzeczy - koło Astros są dwa duże
wywierzyska z których wyciekają dwa spore strumienie, ciekawe bo słonawe.
Nabrałem się, już chciałem popluskać się w słodkiej wodzie. Tworzą słone
bagna gdzie jest wiele ptaków, jest tam rezerwat. Gdzieś po drodze z wysoka
widziałem rybne farmy na zatoce. Kilka okrągłych boksów pływających po
wodzie. Z wysoka też widziałem plażę z niebieskiego żwiru i piasku, słowo,
równie błękitną jak morze obok. Ale za wysoko byłem, nie chciało mi się
zjechać. A jakie grubaśne, powykręcane, węźlaste pnie starych drzew
oliwnych w gajach gdzieś koło bagien. 1,5m średnicy nie jest rzadkością.
55km.
4
Wstaję ze słońcem. Masakryczny podjazd z Poulithra (swojska nazwa, prawda?)
do Peleta - 2,5km w 4 godz. Potem różnie a od Kremasti szereg długich
wariackich zjazdów do Limani Geraka. Najwyższy punkt trasy na jakichś 800m,
nawet świerki rosną. W szerokich górskich dolinach stada kóz, zewsząd
dzwoneczki. Po południu pasterze kóz dowożą wodę japońskimi furgonetkami.
Droga Peleta-Kremasti to parę kawałków nowego asfaltu i parę kawałków
tłucznia,
dopiero ją robią. Nocuję w bok od szosy przy jakiejś budzie. Muszę naprawić
popękane pręty do namiotu, owijam po prostu taśmą z rolki, doraźnie pomaga.
Dla kaprysu parzę sobie grochówkę. Parę refleksji: Grecja to wielka sterta
kamieni wsypana do morza. Co z tego że wysoka czasem na 3km. Gorąco, słońce
pali, w krajobrazie ni kropli wody. Zapomnijcie o źródełkach, potoczkach
czy stawach. Nie ma też drzew ani lasów więc nie ma cienia do schowania
się.
Na tej stercie kamieni rośnie wyłącznie to co nie dało się zeżreć przez
kozy przez ostatnie kilka tysięcy lat, więc jest suche, kolczaste nad wyraz
albo trujące. Zieloną trawę widziałem raz, w Nafplio - kawałeczek non stop
podlewany. Cokolwiek ma urosnąć pożytecznego, wszystko musi być nawadniane
- winnice, gaje oliwne, pomarańczowe, warzywniaki, kartofle, nawet krzaki
ozdobne. W krajobrazie mnóstwo czarnych plastykowych rur wszelkich
rozmiarów. 69km.
5
...piiii..., zostawiłem nóż przed sklepem w Monemvasia. Orientuję się dopiero
za 15km na plaży i rezygnuję z odzyskania, jadę dalej do Kostella. Ale los
jest przewrotny: Pewna greczynka wyjaśnia mi że droga jaką zamierzałem
dalej pojechać nadaje się wyłącznie dla psów i nie ma mowy żebym przepchał
rower. No więc zawracam, czego nie cierpię. Muszę wrócić aż do Nomoi a
skoro już tu jestem to czemu nie do Monemvasia sprawdzić czy nóż jeszcze
leży. No i leżał! Po 6 godzinach... Przy okazji zwiedzam stare miasto na
półwyspie, urocze. A ja o mały włos bym je pominął. Po zwiedzaniu jadę na
Lira i nocuję w g.o. 51km.
6
Przejazd przez góry do Neapoli. Na trasie między Nomia a Lira żródło, ale
nie naturalne. Drogowcy budując drogę podcięli zbocze i przekroili przy tym
ciek. Wody sporo ale zaraz ginie gdzieś w kamienistym korycie. W kałuży
przy
drodze łypie na mnie szypułkami spory krab. Trafiam na kościółek
bizantyjski, właśnie w remoncie, resztki fresków. Zajeżdżam do Neapoli i
resztę dnia plażuję. Nocuję w opuszczonej tawernie na końcu deptaka.
Wieczorem zeszli się
tam jacyś młodzi i trochę przeszkadzali. Na zatoce frachtowce, w porcie
promy, całkiem duże. 37km.
7
Skoro świt jadę do Prof. Ilias. Ciekawe co to znaczy to prof.? Mały porcik
nad małą zatoczką, łodzie i motorówki rybackie, spokój. Przypływają kolejni
rybacy z połowu, egzotyka. Wieje jak ...piiii... ale jadę na małą kamienistą
plażę i chowam się za kamolami. Na wieczór odskok do jak zwykle, g.o. 21
km.
8
Z rana wracam do Neapoli, robię kąpanko, pranie, zakupy. Dwie czeszki
reklamuja mi Elafonsis co przeważa moje wahania. Płynę na wyspę. Prom
kosztuje 1€ za osobę i niestety, 1€ za rower. Na wyspie tylko kilka km
asfaltu a przy jego końcu ciekawostka - prawdziwe piaszczyste wydmy z
sosnowym laskiem. Dekuję się gdzieś przy morzu. Sporo popływałem a przy
okazji nazbierałem sobie morskiej soli, której tu sporo w skalnych
zagłębieniach. 20km.
9
Przy zjeździe do Arhangelos w małej jaskini przy drodze zagospodarowane
źródełko, druga woda jaką widzę przez 8 dni. W Papadianika zakupy i sunę go
g.o. przed Elea. Złapałem się dziś na myśli że Grecja już mi znormalniała,
szok obcości minął. Wieś jak wieś, psy szczekają, koguty pieją, pop dzwoni
na mszę, dziady siedzą po tawernach, wszędzie kartofliska, tfu, oliwiska...
W kościółkach dzwonią ale nie jest to bezładne walenie w dzwony. Każdy
kościółek ma swoją melodyjkę, nawet taki z jednym dzwonem ma melodyjkę na
jedną nutę. Dzięki temu każdy Grek wie zawsze gdzie dzwonią, co przy
obfitości kościółków ma pewnie niemałe znaczenie. Wypróbowałem dziś
jadalność owoców opuncji. Ponieważ żyję, więc są jadalne. Ale tylko w
rękawicach. Bez nich masz potem zajęcie na cały dzień, polegające na
wyszukiwaniu i wyskubywaniu coraz to nowych mikrokolców z rąk. Więcej się
nie nabiorę. Dojrzałe figi spadają i można zbierać z ziemi, są prawie
ususzone. Zielone z drzewa też są OK, należy oskórować albo wyjeść środek.
52km.
10
Ze Skala wysłałem list do domu. Znaczek 70c, nie biorę koperty tylko piszę
na kartce, składam, nalepiam znaczek i do skrzynki. Na drodze do Githio
robię postój na małej plaży. Okolice Skala to jeden wielki gaj
pomarańczowy. Kanały nawadniające, studnie, pompy napędzane elektrycznie
lub dieselkiem. Akurat czas zbiorów, pomarańcze wszędzie się walają na
drodze. Podwędzam parę szt. Mam też okazję przypomnieć sobie co to jest
owoc granatu, znany mi z onegdajszej wycieczki do Jugosławii. W dużym
kanale piorę koszulę i jadę w mokrej, ale frajda, polecam. Małe zakupy w
Githio. Jadę na plażę w Mavrovuni i stawiam namiot bo mam dosyć komarów.
Niby jakieś malutkie, ale nie lubię jak mi brzęczą koło ucha. 40km.
11
Do Agios Kiprianos droga łatwa ale dalej straszny podjazd. Jakieś 500m do
góry, muszę pchać rower większą część tych paru km. W Kokala niechcący
zarabiam na piwo pomagając szefowej tawerny obierać jakieś egzotyczne
warzywko, tak dla zabicia czasu. Siedzący obok grecy mają z tego niezły
ubaw a po skończonej robocie greczynka nie dała sobie zapłacić za to piwo.
W Lagia uznaję że należy mi się piwo za to pchanie roweru, ale Amstel jest
po 2€! Trudno, biorę. Zjeżdżam prawie do Porto Kagio i nocuję na pastwisku
w górach. Rano przed świtem budzą mnie myśliwi. Kiedy ruszam po śniadaniu,
widzę chyba z 50 aut, tak co jakieś 100m. Czają się ze strzelbami na
migrujące ptaki, nie zdołałem sie dowiedzieć jakie. Mają też psy do aportu
i przywożą je w budach na terenówkach lub mocowanych z tyłu do limuzyn. A w
ogóle, Peloponez teraz przypomina strzelnicę, zewsząd słychać palbę,
wszędzie się walają łuski po myśliwskiej amunicji. 50km.
12
Zjeżdżam na poziom morza do Porto Kagio, zwiedzam co jest. A jest niewiele,
jakaś mozaika, jakieś kamienie fundamentu. Zawiedziony nieco idę aż prawie
do samej latarni morskiej na słynnym przylądku Matapan, znanym mi z
marynistycznych lektur. Nieco sobie pływam w morzu a płukanie mam w
słodkiej wodzie czerpanej z podziemnej cysterny. Namawiam dwóch fajnych,
zakolczykowanych punków francuzów żeby mnie podrzucili do Aeropolis. Mają
starą furgonetkę i przyczepę w kórej drzwi zamyka się nogą z kopa i na
przekręcany gwóźdź. Zabierają bez problemów. Jak zwykle, nieco zakupów i
jadę do g.o. jakieś 25 km od Sparti na nocleg. 48km plus to co autem.
13
W Sparti udaje mi się dostać tytoń do fajki, kupuję 2 Clany, po 6,6€.
Kupuję też chleb i jadę do Mistra. Daje się utargować wstęp z 5 do 3€. Parę
godzin się włóczę po terenie, oglądam niezliczone freski w kościółkach.
Niezłe te z torturami jakim poddawano ongiś świętych. Mieli wtenczas
wyobraźnię! Dalej na drogę do Kalamata na przełęcz. Napieram ostatkiem sił
ale te widoki! Po drodze, niedaleko za Mistra, w małej wsi szemrze kilka
źródełek i jest prawdziwy cud natury - wypływa ze skały zimny potok. Pod
wieczór, przed przełęczą napotykam w dół od drogi mały kościółek. Jest
zadaszony taras przy nim, stolik, krzesełka, kran z wodą. Prawdziwy luksus.
Robię sobie kąpiel, gotuję nawet wodę na zupkę chociaż mój palniczek na
denaturat nabrał dziwnych eksplozywnych tendencji. Przyjemny chłodek.
Stopniowo zapada cudna noc, spokojna, z wielkim księżycem w pełni nad
wąwozem, z cykadami, dzwoneczkami kóz i nawoływaniem pasterzy w tle. W
okienku kapliczki widać palące się świeczki. Rozkładam materac na betonce.
Wysiadła bateria licznika ale na oko jakieś 40km.
14
Było jeszcze sporo do góry. Za przełęczą sporo spalonego lasu, całe zbocza,
na poboczach składy pni drzewnych ze spalenisk. Nawiasem mówiąc w górach
Tajgetos rośnie prawdziwy las. Sosny, platany i inne tutejsze dziwactwa.
...piiii..., w Kalamata wszystko zamknięte, jest niedziela i nie kupiłem
baterii. Dojeżdżam do Analipsis na plażę. Tam gdzie się kończyła, znalazłem
daczę bez gospodarza. Przed nią stolik, krzesła a nawet turystyczne łóżko i
zatrzymuję się tu na nocleg. 65km.
15
13 godz., siedzę w tawernie i pada...Już drugi raz. Jest pochmurnie, całe
niebo zaciągnięte altostratusem. Dziś kupiłem ser twardy jak kość (do
ucierania) i kiełbasę która mnie urzekła egzotyczną pleśnią. Oba zakupy
średnio smaczne. Na plaży w Koroni wietrzysko, jadę dalej i dekuję się w
niezawodnym g.o. Ma się na burzę, grzmi gdzieś. 35km.
16
Dojechałem do Finikounda i przesiedziałem resztę dnia na plaży, całkiem
fajna. Wyprałem spodnie, koszulę i gatki pod prysznicem. Na wieczór
wyjechałem dalej i na nocleg do g.o. w pół drogi Methori-Pilos. Znów
odrobinę pochłodniało, są obłoczki i popaduje. 35km.
17
W Pilos kupiłem wreszcie baterię do licznika. Zanim sobie przypomniałem jak
go ustawiać, nieco czasu zleciało. Napieram dalej pod czołowoboczny
nordweściak. Nad lądem wisi zachmurzenie, chłodno (jakieś 25stC), fale jak
diabli. W jednej zatoczce mam okazję podziwiać surferów. Znów się
przeżarłem owocami, skutek wiadomy. Na plantacjach przy zbiorach wielu
czarnych. Po drodze zaliczam jakieś mykeńskie grobowce - tolosy. Łapię
kolejny kolec, oglądam bazar ciuchowy w Kiparissia no i parę km dalej
nocleg w g.o. W Grecji na każdym domku jest słoneczny ogrzewacz wody.
Pytałem w sklepie o cenę - jakieś 700€ za 1 panel z przepływowym
zbiornikiem ciśnieniowym na wodę wyposażonym w wężownicę, grzałkę
elektryczną i termostat. Mogą sobie pozwolić na takie uproszczenie bo woda
tu nigdy nie zamarza. Izolacja cieplna w postaci pianki poliuretanowej
jakieś 50-70mm. Jak do tej pory, widziałem 2 bikerów a dziś Fina. Ten to
był obładowany! 67km
18
Rano zaliczam grupę tolosów jakieś 5km w bok od szosy. Jeden Grecy
podremontowali, tak że ma kompletną kopułę. Rozmiar robi wrażenie,
kilkanaście kroków średnicy i prawie tyle wysokości. W kamiennej posadzce z
litej skały mnóstwo dziurek, efekt spadających przez wieki kropli
deszczówki. Jadę na Megalopolis, z wiatrem. Dosyć chłodno, fajnie się
jedzie. W Megalopolis krótka wizyta w antycznym teatrze. Po drodze
obejrzałem sobie jak się robi autostradę w Grecji i podagałem po rusku z
gruzinem, robotnikiem na tej budowie Wyjeżdżając z Mega zrobiłem kleksa i
niepotrzebnie pojechałem na Tripoli. Efekt - 8km w poziomie i 0,2km w
pionie niepotrzebnie machnąłem. Wróciłem i pojechałem na Kristena. Wiele
nie ujechałem, zrobiło się późno i tym razem znajduję gaik dębowy zaraz za
miastem. W pobliżu huczą dwie cieplne elektrownie i jestem za blisko drogi,
słychać samochody ale trudno. Mega leży w szerokiej kotlinie, też
nawiedzonej przez pożary 2 lata temu. 78km.
19
Dziś trudny dzień. Najpierw podjazd pod Karitena, zjazd po kamolach do
Gortis, podjazd pod klasztor Prodromio i dalej pod Dimitsana. W sumie chyba
z kilometr przewyższenia. Dym z elektrowni wisi nad kotliną i przecieka
przez przełęcz na której leży Karitena aż gryzie w oczy. Stare Gortis - nic
tam nie ma godnego uwagi. Dwie dziury w ziemi i nieco kamieni
fundamentowych. Klasztor wart zobaczenia - pod skalnym nawisem przylepione
cele jak jaskółcze gniazda. Mieszka tam jeszcze 3 mnichów i pracownik do
kóz i wszystkiego. Do dna doliny ze 300m i w górę urwisko też ma chyba ze
200m. Nieziemski widok na dolinę z zawieszonego w powietrzu nad przepaścią
tarasiku przy sąsiadującym kościółku. W tej powietrznej przepaści latają
jaskółki, ale gatunek w Polsce nieznany, jakieś brązowawe. Takie widoki
dotychczas widziałem tylko z szybowca. Przy klasztorze sobie pogadałem z
grekiem-pasterzem kóz. Z jedną się zaprzyjaźniłem a ta ...piiii... mało mi nie
zżarła kompasu co mam przy pasku. W dole wąwozu płynie piękny potok o
czystej wodzie. W Dimitsana wpadam na piwo, robię zakupy i zaraz za wsią
zajeżdżam za braku innych możliwości na czyjeś podwórko. Gospodarzy nie ma,
pusto. Namiot rozstawiam w gaiku orzechowym za domem. 55km.
20
Od rana pada. Zimno. Zapomniałem schować wieczorem buty do namiotu i
zamokły. Ale przynajmniej miałem pretekst żeby je wyprać pod kranem. Rano
przyszedł gospodarz i na tacce przyniósł poczęstunek - masło i dżem w
kostkach, chleb, neska i cukier oraz shakerek z zimną wodą do zrobienia
sobie cofee frappe. Przesiedziałem w namiocie cały dzień, bo nie chciało
przestać padać. Przestało dopiero następnej nocy nad ranem. Rano - znów
gospodarz z poczęstunkiem. Miły gość, ale ni w ząb angielskiego. 0km.
21
Ruszam w dolinę, w swetrze i skarpetach. O rany, jak zmarzłem na pierwszych
kilometrach zjazdu. Dopiero jak założyłem pelerynę dało się jechać. Od
Dimitsana do Karakolou piękna dolina, dołem wije się potok, spływają liczne
źródła. Kraina orzecha włoskiego i jeżyn - no przecież nie przyjechałem do
Grecji jeżynami się obżerać!. Na dole już cieplej, jakieś 20st ale jest
lekkie zachmurzenie i wiatr. Przy drodze można znaleźć piękne fiołki
alpejskie i krokusy. Trasa chwilami przypomina ni to Pieniny ni to Beskid,
busz jest gęsty a czasem jest piniowy las. Zapadam w niezawodnym g.o. przed
Olympia. 69km.
22
15km i już Olympia. Uprzejmie proszę o zniżkowy bilet mimo nieukończonych
65 lat, wyjaśniam okoliczności. Pada sakramentalne:
-what are you from?
-from Poland.
-ach fine... OK, thats your ticket.
-efcharisto poli.
Chyba lubią tu w Grecji polaków. Cały kompleks zwiedziłem 2 razy, raz z
angielską wycieczką i raz z polską. Bardzo szczególne miejsce ten stadion.
Tu się zaczął cały sport... Jeszcze wizyta w muzeum i koło 15 już jestem w
drodze na Pirgos i dalej na Katakolo, port obsługujący Pirgos. Za portem
mała plaża i tawerna na niej. jest wieczór, nikoguśko wokół. Są stoliki,
stołki, kran z wodą, zostaję na noc. Materac kładę na łóżku plażowym. 52
km.
23
Do 14 przesiedziałem na plaży, fajna pogoda, kąpię się do oporu. O świcie
do portu przypłynęły 3 wycieczkowce a w południe jeszcze jeden. Ogromne, na
200m długości i 10 pięter wysokości. Z Włoch. Zrobił się duży ruch w
miasteczku a i na plaży tłoczno. Byli też i liczni polacy. Rozmawiam,
tydzień rejsu po Śródziemniaku z Wenecji na 2 osoby łącznie 2500€. Co dzień
gdzie indziej postój. Po południu jadę za Vartholomio, po drodze łatając
kolejną dziurę. Pogoda OK. ...piiii..., już 4 dzień nie trafiam na otwartą
pocztę. 43km.
24
Co za pechowy dzień! Rano, gdy zwijałem namiot, uciął mnie w piętę
skorpion. Oj, jak bolało, jakbym nastąpił na gwóźdź. Na jednej nodze, klnąc
jak szewc i pojękując poskładałem klamoty i podprowadziłem rower pod
pobliską
stację benzynową skąd właściciel podrzucił mnie parę km do Vartholomio.
Waptece nie wiedzieli co mi dać, skierowali do lekarza. Był tylko prywatny.
Tłumaczę o co chodzi i mówię że nie mam kasy. Pani doktor okazała się miła
i dała się uprosić a groziło mi 30€. Dostałem jakiś zastrzyk ale i tak
bolało dalej, przestało dopiero po południu. Potem już raczej nie chodziłem
boso. Stopem wracam na stację. Krótko po ruszeniu dziura w przednim. Za
parę km znów 3 dziury. Pracowicie wydłubałem kilka kolców z opon. Łatki mi
się skończyły ale jakiś niemiec dał mi w prezencie piankę w sprayu do
pompowania kół. Trochę nieufnie zastosowałem i była to dobra decyzja. Całe
to zamieszanie z dziurami było na terenie ciepłych siarkowych źródeł. Stare
greczynki i grecy smarują się śmierdzącym czarnym błotkiem od góry do dołu
i sobie spacerują konwersując i czekając aż wszystko wyschnie. Potem
spłukują w równie śmierdzącej ciepławej wodzie. Miejsce zaniedbane, jakieś
ruiny rzymskie i dwudziestowieczne. Zaczęło kropić, 100% altostratusa.
Znajduję cudną, długą piaszczystą plażę z wydmami, mikołajkiem i piniowym
lasem o długaśnych igłach koło Loutra Killinis. Rozbijam namiot na materacu
z tych igieł. Cały utarg dziś to 5km.
25
W nocy była prawdziwa, porządna burza. Padało fest do rana. Podsuszywszy
się nieco ruszam na Patra. Po drodze zwiedzam frankoński zamek z 13w. w
wiosce a jakże, Kastro (kastro to po grecku zamek). Nocuję koło Laktopetra,
na plaży. Namiot na betonce po nieistniejącym domu. Wciąż się spotyka stada
jaskółek i wieczorem latają nietoperze. 76km ale z wiatrem.
26
W Kato Archaia na rynku trafiam na bankomat. Czas pobrać kasę. Wtykam
zwykłą debetówkę mBanku w dziurę i działa! Trochę kombinuję bo angielskie
opisy ale po chwili jest całe 200€ w kieszeni. Prawdziwa Europa! Kupuję
łatki do dętek, coś do jedzenia i sunę na plażę bo ładna pogoda. Wyprałem
koszulę, gatki, skarpety. Most na cieśninie - wspaniały, widać go aż z Kato
Archaia z plaży. 4 wysokie pylony. Jedzie się nim i jedzie. Jest płatny z
wyj. pieszych i bikerów. Zwiedzam nieco portu w Patra, jest wielki.
Kilkanaście wielkich promów, frachtowce, dziesiątki TIR-ów, setki jachtów i
innego drobiazgu w marinie. 72km.
27
Przeleciałem dziś 95km. Nic szczególnego po drodze, oprócz tego że
zamówiłem w Arginio souflaki. Jeden patyczek plus frytki i kromka 1,2€.
Prosta, pozioma droga do Arginio znienacka nurkuje we wspaniały wąwóz o
stromych i wysokich ścianach jak siekierą wyciosanych. Ot, grecka
specyfika. Nocleg gdzieś na polu obok szosy. Przy centrowaniu pękła mi
szprycha w przednim ale nie zakładam nowej, nie chcę ruszać napompowanej
pianką dętki.
95km.
28
Jezioro Amvrakia - prawie wyschnięte. Za zimno żeby się kąpać, jeszcze
rano. W Arta rzeka Arachtios, sporo wody. Na prożku ćwiczy gość w
wyczynowej jedynce. Obok nowego ładny, 4-ro przęsłowy kamienny
średniowieczny most. Wokół Arta sporo upraw kiwi. Owoce jeszcze
niedojrzałe. Wyjeżdżając z Art. niespodziewanie wpadam na jarmark. Tłumy
ludzi, samochody, zamieszanie, policja pilnuje. Zaszalałem za całe 3€
kupując sobie różnych słodkości. Brązowe, półprzeźroczyste, gumowate i
ciepłe, z migdałami i orzechami. Bardzo smaczne, w kraju takich nie ma.
Nocuję w gaiku kiwi, a jakże. 70km.
29
Po drodze, 2km za Filippiada i 1km na zachód znajduję jezioro. Zero's Lake
albo Limani Zerou jak kto woli. Piękne, górskie jezioro, czysta woda,
spokój. Na brzegu opuszczony ośrodek wczasowy. Domki w stanie od ruiny do
całkiem jeszcze dobrych. Łączka do rozbicia namiotu. Pilnuje tego ktoś ale
się nie czepia. Kąpię się bo jest trochę słońca. Dalej, ładna dolina rzeki
Louros. Kwitnie goryczka, fiołki i małe, białe kwiatki o silnym zapachu ni
to maciejki ni goździka. Kieruję się na Dodoni. Mijam obozowisko cyganów,
jakiś dzieciak mnie odprowadza na swoim rowerku. Niedaleko znajduję łączkę,
nieźle zasłoniętą krzewami. Istne Beskidy. Ciągnie redyk, góralka
pokrzykuje, dzwoneczki zbyrcą, pies zaszczeka... Zimno się robi jak
...piiii.... 77km.
30
Rano przez niezłą górkę do Dodoni. Bilet 1€, na terenie toczą sie prace
wykopaliskowe. Młode dziewczyny dłubią w ziemi, przesiewają ją, czyszczą
kamienie. Wracam do Ioannina autostradą żeby nie przejeżdżać ponownie przez
tą górkę. Długi na 3,5km tunel, cały z górki, ładnie oświetlony. Sama
Ioannina to ładne miasto choć woda w jeziorze kwitnie na całego. Serwuję
sobie zawijany placek z mięsem, serem, frytkami i warzywkiem, czyli po
prostu chicken pita za 1,6€. Robię zakupy, tytoń. Dokręcam jeszcze parę km
i nocuję na pastwisku. Zjawia się jakiś pasterz, usiłuje sobie porozmawiać
ale nic nie kuma po angielsku. Za to dogaduję się z jego psem, za parę
kawałków chleba z serem zostaje na całą noc i mnie pilnuje. Cholernik
jeden, przy byle hałasie szczeka parę minut nie dając pospać i tak całą
noc. 61km.
1 październik
Jadę do Aristi. Zimno. Robię błąd zjeżdżając z góry nie tą drogą. Ale przez
czysty przypadek (drogowskaz kierujacy do zabytkowego mostu) trafiam na
rzekę Voidomatis tworzącą kanion Vikos. Zostawiam rower grekowi pod
domem i robię pieszą wycieczkę. Po 1,5 godz. tam i z powrotem doliną rzeki.
Piękna rzeka o czytej wodzie, liczne źródliska, stare platany o
poskręcanych pniach do 3m średnicy. Kwitną krokusy i fiołki. Jest sporo
słońca wiec po drodze robię nawet mycie choć woda lodowata. Zwiedzam
malutki klasztorek z kapliczką, opuszczony. Voidomatis tłumaczy się mniej
więcej jako wole oko a ma to wskazywać na przejrzystość wody, jak mi
wytłumaczył pewiem grek. Nocuję na brzegu rzeki, niedaleko mostu. 25km.
2
W nocy zaczyna lać i leje do południa. Wracam okrężną drogą (ach, te
nachylenia) do Aristi. Zajeżdżam do tawerny, a tam ciepły piec, czekam aż
dowiozą chleb, gospodyni częstuje jakimś dziwnym plackiem do mojego piwa.
Zachodzi dwójka młodych i mówią po angielsku więc wyjaśniam co tu robię.
Stawiają mi kieliszek rakiji, którą sami zresztą popijają. Gospodyni łamie
nade mną ręce, dowiadując sie że zamierzam nocować w namiocie. A ja
rozbijam ten namiot w małym lasku-skwerku przed Aristi, pod piniami. 25 km.
3
Zostawiam rower z klamotami w tawernie i jadę stopem do Papingo. Tam mam
czekanie w tawernie od rana do 13 aż przestanie padać i ukażą się ściany
kanionu. Wreszcie wychodzi słońce. Zasuwam ścieżką do Vikos przez kanion.
Widoki fantastyczne, słońce świeci, krople na drzewach się perlą.
Przechodząc Voidomatis robię sobie kąpanko. Potem jeszcze 7 km drogą do
Aristi a na koniec w Aristi znów do babci do tawerny. Zamawiam sobie
retsinę i owczy ser, piwo. Nocleg w tym samym lasku. 0km plus 6 godzin z
buta.
4
Noc sucha. Jadę do Ioannina i tu łapie mnie deszcz który wkrótce przechodzi
w ulewę. Siedzę na skraju tawerny i palę fajkę. Gospodarz stawia mi uzo.
Przestaje padać, wjeżdżam do miasta. Tu znów zaczyna padać. Robi się
późnawo. Następna tawerna, piwo i souflaki na osłodę sytuacji. Po ulicy
wałęsają się stada dzikich psów. Właśnie przeszła wataha 7 szt. W deszczu
zajeżdżam nad jezioro i melinuję sie na uboczu nadbrzeżnej tawerny. Czekam
aż zapadnie noc i rozkładam materac miedzy stolikami. Śpię spokojnie do
świtu, kiedy przyszli sprzątacze. W nocy lało i wiało jak ...piiii..., była
burza z piorunami ale pawilon był szczelny. 50km.
5
Niedziela, oczywiście wszystko zamknięte. Mam jednak chleb na dziś,
oszczędnie. Ruszam dalej ale na przełęczy wpadam w deszczyk orograficzny.
Muszę rozbić namiot na poboczu szosy, nie daje się jechać. Przesypiam do
14.
Wszystko mam mokre. Ruszam dalej ale na 35 km powtórka z rozrywki i mam
dosyć. Peleryna mi się drze, muszę pocerować. Stawiam namiot dalej od
szosy. Gotuję wodę na zupkę na palniku ale denaturat jakiś marny, kopci jak
benzyna i palnik się zbyt rozpala. Humor pod psem. 35km.
6
Odkrywam że na rowerze może być jednocześnie gorąco do potów i lodowato
zimno. Ruszyłem we mgle i stopniowo zamarzając wymyśliłem foliówki na ręce
a potem poratował mnie robotnik z budowy autostrady dając robocze rękawice.
Ale wkrótce dzień stał się słoneczny i pewnie dzięki temu przetrwałem. W
końcu sforsowałem przełęcz Kataras (nomen omen) 1700m wysoką. Długi, piękny
zjazd w silnym wietrze który mną miotał we wszystkie strony. Czym niżej tym
cieplej. W końcu Metsowo. Kupuję żarcie i skarpety. Zaszalałem też na słoik
miodu za 6€. Jeszcze kilkanaście km i paręset m w dół i robi się ciepło.
Słońce praży. Po drodze pranie skarpet i wreszcie nie śmierdzę, tyle że mój
lekki katar przeszedł w ciężki. Metsowo to ładne miasteczko na zboczu
kotliny. Hotele, tawerny, warsztaty rzemieślnicze, takie Zakopane. Ośrodek
narciarstwa w górach Pindos. Trafiam na pocztę i wysyłam wreszcie list do
domu. Przez całą drogę przewija się autostrada w budowie. Składa się chyba
z samych tuneli i wiaduktów. Nocleg koło Trigona. 67km, jakże ciężkich.
7
Przed południem jestem przy pierwszym klasztorze w Meteori. Zwiedzam za 2€,
fajne freski, atmosferka, pop w sutannie, pamiątki. Przejeżdżam cała dolinę
Meteori aż na same szczyty tych ostańców. Są fantastyczne, nie wiadomo co
bardziej podziwiać, te ostańce czy klasztory na czubkach. Dobra droga,
wszędzie autokary z wycieczkami. Do każdego klasztoru jest dojazd i co
najwyżej 50m w górę schodkami. Napotkana hiszpanka robi mi zdjęcie z
Meteori w tle, ciekawe czy przyśle. Zjeżdżam do Kalampaka, zaliczam piwko i
dalej do Trikali. Dobra,
prosta droga lekko w dół. W Trikali mała rozpusta - 4 ciasteczka z cukierni
i ouzo z wodą, za 4€. Nadwerężam nieco budżet. Pogoda piękna. Nocleg na
polu bawełny za Aretsiano. Katar przeszedł mi na średni. 86km.
8
Nic ciekawego. Droga prosta i równa nie licząc górek koło Domokos. Żniwa
bawełniane, kombajny, wiele ciężarówek z runem. Szaleję, lody za 3€ ale
fajne. Znów zaczynam nieżle śmierdzieć, kąpiel konieczna. Po drodze w
Karditsa ogladam sklep z maszynkami gazowymi. Dwa rodzaje pojemników - z
zaworkiem i bez, przebijane. Pojemnik z gazem 2,5€, maszynka 15-30€. Trzeci
dzień i nawet śladu cirrusa. Nocuję przed górką, mam dosyć na dziś. 74km.
9
3 pasma górskie pokonane plus 3 doliny miedzy nimi. Pogoda jak u nas ładny
koniec sierpnia, chłodno i słonecznie. Lamia - ładne miasto na zboczu
kotliny o płaskim dnie. Nocleg przed kolejną górką, już mi się nie chce
podjeżdżać. Rozbijam namiot za Gravia, w dolinie górskiej na pastwisku, z
ładnym widokiem na skalistą grań z zawieszonym poniżej miasteczkiem. 75km.
10
Przeleciałem przez Amfissa robiąc zakupy. Trafił się dyskont, dzadziki
(polecam) za 1,7€, pół litra retsiny 60c. Kupiłem. Niestety, flacha
czerwonego wina za 2€ się nie zmieści do sakw. Teraz siedzę nad basenem w
campie Apollon 2km przed Delfi za 10€. Wykąpany pod ciepłym prysznicem,
pranie zrobione, retsina wypita do obiadu. Zaliczyłem też pływanko w
basenie. Przy okazji ze spodniami wyprał się bilet powrotny, ...piiii...,
musiałem suszyć suszarką. Do morza niestety jeszcze jakieś 3 dni. Mam
okazję pogadać z Amerykaninem z Hawajów, zwiedza Grecję publicznymi środkam
transportu, z namiotem. 48km
11
Rano - kicha z tyłu. Nadmuchałem pianki i muszę tylko dopompowywać 2-3 razy
dziennie. Zwiedzam stare Delfi. Utargowałem z 9 na 5€. Duży obszar, Fajne
muzeum. W Aranova robię zakupy. też miasteczko narciarskie, taki Świeradów.
Dopiero jak się wyjedzie widać ścianę Parnasu. Nagie, wapienne szczyty ze
stromymi białymi urwiskami, robi wrażenie. Mijam Livadia i w bok, w oliwki.
58km.
12
Dojechałem na przedmieścia Elefsina, trudno było znaleźć gaik oliwny. Na
podwieczorek w tawernie 2x souflaki i szklanka czerwonego, 3,6€. Rano
miałem kryzys z kolanami. Obniżyłem siodełko o 1cm, zwolniłem kadencję i
pomogło ale na trochę. 88km.
13
Przejechałem Elefsinę i wreszcie Ateny. Uf, ale ruch uliczny. Trzeba jechać
z lekką pogardą śmierci. Naszukałem się biura Juventuru ale w końcu
znalazłem i zrobiłem rezerwację powrotu. Hajda na Rafinę. Okazało się że to
zły wybór, wietrzysko jak ...piiii... od morza. Musiałem jechać dalej aż
znalazłem miejsce w gaiku figowym. Nażarłem się fig, całą noc mnie brzuch
bolał. Rano przyszedł właściciel i był nieco zdziwiony widząc mój namiot.
Ale nawet poczęstował świeżo zebranymi figami na które nie mogłem patrzeć,
ledwo się wymówiłem. 86km.
14
Przylądek Sounion. Niezła świątynia Posejdona. Kasjerka nie dała się
zmiękczyć, bilet 4€. Na asfalcie biega sobie stadko kuropatw. Z wysokości
przylądka wypatrzyłem plażę i siedzę sobie teraz przy stoliku na hotelowej
plaży z widokiem na świątynię i morze z jachtami i statkami. Słonko
przygrzewa, kąpię się. Mam do dyspozycji prysznic plażowy, można coś
przeprać. Na noc rozkładam śpiwór na skrawku piasku pół metra od wody i
fal. No i było fajnie, księżyc i świątynia błyszczały, ale 2 godz. przed
świtem przyszło kilka większych fal i zacząłem żeglować na materacu.
Musiałem ewakuować się na plażową kanapę na której dospałem do rana.
Przynajmiej było miękko. 61km.
15
Posiedziałem na hotelowej plaży do południa. Potem dojechałem do
megalopolis Aten na wysokości Glifada. Znalazłem niezłe niejsce na nocleg
obok plaży miejskiej, z widokiem na Glifada na zboczu. 65km.
16
Ateny. Na początek zaliczyłem pałac prezydenta z jego wartą. Obu cudacznie
ubranym wartownikom towarzyszy podoficer, który dba by ich nie niepokojono.
Im nie wolno nawet drgnąć. Potem świątynia Zeusa. Combined ticket
utargowałem na 6€, potem National Park, jest tam świetna mozaika w
pozostałosci rzymskiej willi. Na placu Signoma urwał mi się wentyl od
przedniej dętki, katastrofa. Jakiś skośnooki rowerzysta skierował mnie na
flomark gdzie kupiłem nową dętkę. Zakładając ją przedziurawiłem i musiałem
od razu ją załatać. Po południu poznałem Georgiosa, portiera w National
Obserwatory na Pnyx, zostawiłem u niego rower i poszedłem zwiedzać Plaka,
urocze w nocy. Zaglądam do jednej pracowni artystycznej w piwnicy a tam w
dziurze w podłodze wieeelka amfora, nieco odkopana i zostawiona. Cała
Grecja, chodzisz po zabytkach. Obok dziewczyna robi robi pozłotę. Wieczorem
nieco pogadaliśmy z Georgiosem i poszedłem z materacem i śpiworem na Pnyx,
na wielki kamień w murze. Fantastyczna noc - widok na Ateny przepiękny,
Akropol świeci, nad tym wszystkim księżyc w pełni. Dzwony grają, z dali
dochodzi tupanie ćwiczącego pododdziału warty i greckie komendy. Gdzieś
czarni grają na bębnach, jakiś mają ubaw uliczny. Całą noc nie spałem,
byłem pod urokiem. 26km.
17
Rano - Akropolis, Stara Agora, Keramikos z jego muzeum, Dionizjum, nieco
Plaka, "polski kwartał" w Atenach, wszystko pieszo. Ufff, mam dosyć. Pogoda
gorąca. Nocuję na Pnyx, w namiocie. 0km.
18
Rano na portierni Georgiosa nie ma, zmiennik już poszedł a on się spóźnia.
Przyszedł koło 9, znękany coś. Georgios ma problemy sercowe, druga żona go
zostawiła i żyje na greek coffe i 5 paczkach fajek dziennie. Żegnam się
uprzednio zaprosiwszy go do Polski na 2 tygodnie, ciekawe czy przyjedzie.
Potem walę na plażę bo jest ciepło choć niebo lekko zacirrusowane. Po
drodze przypadkiem wpadam na Morskie Muzeum. Ach, jaki piękny krążownik,
wodowany w 1900 roku. Przetrwał wojny bałkńskie, 1 i 2 wojnę światową. Cała
historia wyłożona i udokumentowana w muzeum na okręcie. 3 kotły, dwie
maszyny parowe 4-cylindrowe, a jakie kajuty kapitańskie! Jaka messa
oficerska! te mebelki, atłasy, złocona zastawa, lampy, ten napoleoński
kapelusz kapitańskiego munduru! Marynarskie hamaki, kuchnia, piekarnia.
Myszkuję chyba ze dwie godziny po wszystkich zakamarkach. W gablocie coś z
mojej branży - trioda nadajnika radiowego, rzadkość. W Muzeum jest jeszcze
replika triery i podobno nawet odbyła jeden rejs. Też jej poświęcam dłuższą
chwilę. Po kąpieli wracam do Aten. Oglądam jeszcze Panhellenic Stadion i
funduję sobie obiad w restauracji. Mousaki, baklawa i moje wino do tego.
Razem z napiwkiem 14€, a co tam. Szukam ulicy Delighnianni skąd mam jutro
autobus, okazuje się całkiem niedaleko. W budce na placu spotykam kierowcę
który mnie przywiózł i umawiam się na rano. Jeszcze jeden nocleg na Pnyx, w
nocy pada.
19
Zasuwam rankiem na Delighnianni, pakuję się do busa choć nowy kierowca ma
niejakie wątpliwości czy rower się zmieści i grymasi. Ale namawiam go
żebyśmy spróbowali no i faktycznie nie ma problemu. Za dwa dni Polska!
20
Zwykły dzionek w autobusie. Na Słowacji piękna jesień, chłodno. Prędko
dojechaliśmy, we Wrocku już koło 20.30. Aaa, ...piiii..., zagadałem się i
spóźniłem się na ostatni pociąg do Zielonej. Muszę czekać do rana na Dworcu
Głównym. Co jakiś czas wychodzą z ciepłej kanciapy strażnicy i robią
pobudkę bezdomnym na ławce. Bezdomni nie mają im tego za złe, wiedzą że
strażnik musi się wykazać. A strażnicy poza symbolicznym nękaniem nie
gonią, wiedzą że bezdomny nie ma gdzie pójść do 5, kiedy otworzą dworzec
autobusowy. Zrozumienie i koegzystencja.
21
O 7.30 wrzucam rower do pociągu i za 4 h jestem w Zielonej. Ale sobie
walnąłem uroczystą kąpiel!
K O N I E C
--
Jacek